Tak niespokojnego ducha nie spotkałam już nigdy potem. Nikogo nie słuchał, chodził swoimi drogami. A właściwie biegał. Miał dużo energii.
Niewysoki, ale „zbity”. Masywne ramiona, zaznaczone łydki. Czarne włosy, opalona skóra i błękitne oczy. Podobał się kobietom tak po prostu, na start. Nie musiał wiele czarować. Wystarczyło, że popatrzył i się zatrzymał.
Dużo przeklinał, z roku na rok skóra coraz grubsza. Ranił słowami, zachowaniem, rozpychał się łokciami, z nikim nie liczył. Osobowość narcystyczna od A do Z. Na nim naprawdę każdy psycholog, by się wyćwiczył. Katalogowy przypadek. Wszystkie możliwe objawy.
Inni byli winni, nigdy on. Władczy, arogancki, pogardzał ludźmi. Jak już robił coś dla kogoś, to tylko dlatego że sam wyciągał z tego większą korzyść.
Byliśmy małżeństwem już od 20 lat. Znałam go jak własną kieszeń. Tego poranka szukał ze mną kontaktu. Najpierw byłam pewna, że znowu mnie w coś wkręca, choć ta akcja do niego zupełnie niepodobna.
Popatrzyłam na niego z pogardą. To był już ten etap, że nienawidziłam go bardzo. A on odrzucony, niepodziwiany jeszcze bardziej pożerał mnie, karał na swoje sposoby też dzieci i walczył o swoje.
Dogadywaliśmy się tylko na początku, kiedy tak mnie trzasnęło hormonalne pokręcenie, że wpatrzona byłam w niego, w niego, w niego i w nic więcej.
A to jego pociągało. Nie ja wcale. Mnie nie chciał poznać nawet. A jedynie przeglądać się w moich oczach. A więc okradał mnie każdego dnia z moich uczuć, oddania, nie dając nic z siebie.
Po kilku latach byłam wrakiem, wycisnął ze mnie wszystkie soki. Brał, brał, brał, brał, a ja nie umiałam nadążyć, by się napełnić.
Wiele razy wychodził z opresji obronną ręką. Wszystko w jego życiu gwałtowne, bardzo mocne. Kilka razy wypadki samochodowe. Raz nawet auto do kasacji, a on się otrzepał i jakby nigdy nic. Życie jak na wojnie w Iraku. Wiele razy miałam pretensje do Boga, że i tu nie uczy go pokory. Śmiał się w twarz śmierci, pluł na nią. Wciąż spadał na cztery łapy.
Ślub wzięliśmy też szybko. Szybko spłodziliśmy dziecko. Wszystko z hukiem. Wszystko na już, w jego tempie. Wielki ogień, a potem ugór. Zgliszcza. I znowu poszukiwanie… paliwa. Huśtawka nie do zniesienia. Wykończyła mnie psychicznie. A on się rozkręcał. To dawało mu napęd.
Miał ciężkie dzieciństwo. Szybko stracił rodziców. Musiał więc walczyć o przetrwanie. Długo to było usprawiedliwienie. Jechał na tej historii, która poruszała moje serce. Ale stał się potworem. Nikim więcej. Ze zranionego, samotnego, opuszczonego dziecka, co musiało jeść kawałek chleba na cały dzień, wstydzić się podartych ubrań i za dużych butów.
18 kwietnia przyszedł policjant do domu. Młody, dopiero zaczynał. Zdjął czapkę. Wypowiedział jego imię i nazwisko. Zapytał jak ja się nazywam. I wtedy mnie zastrzelił informacją.
Nie udało mu się tym razem uciec śmierci, ale…
ale… ocalił życie jakiemuś małolatowi. Chciał się rzucić pod pociąg. Ten to zobaczył. Myślał, że zdąży i na niego się rzucił. Chłopaka ocalił, ale jego walnęło. Na tyle mocno, że…
że niewiele z niego zostało.
W mediach o tym pisali. Bohater wielki. A ja wiedziałam co to za drań. Jak zaniedbał, poranił własne dzieci. Popisywał się przed innymi a i teraz… nawet przy śmierci. Jeszcze przez parę lat nie mogłam mu przebaczyć, nawet tą akcją mnie wkurzył, choć jednocześnie wzruszył.
Wczoraj byłam na cmentarzu i przyszedł ten chłopak. Przyniósł czerwone róże. Długo rozmawialiśmy.
Mój mąż uratował życie nieznanemu chłopakowi… który chciał się zabić… uważaj…
bo…
stracił szybko rodziców, został zupełnie sam, wyśmiewany przez kolegów, gorsze ubrania, bez nowego smartfona, nie wytrzymał i chciał ze sobą skończyć.
Ale jakaś wielka siła, niepojęta energia go od pociągu odrzuciła. Wtedy się ocknął na trawie i nie pamięta wiele. Zabrała go karetka. Potem trafił na terapię, spotkał ludzi, którzy mu pomogli. Nawiązał przyjaźnie. I przychodzi tutaj na grób częściej niż do swoich rodziców, którzy chlali. Wspomnienia po nich bolą bardziej niż koją.
A że nie znał tego mężczyzny, ale to dzięki niemu wciąż ma siłę się zmieniać. Bo nikt nigdy przed nim nie dał mu dowodu na to, że jest po jego stronie. A że jest gotów życie oddać? Ktoś to rozumie?
Mój mąż dotykał mnie wiele razy. Szybko wzbudzało we mnie to obrzydzenie… a ten chłopak mówi mi, wyznaje tajemnicę przy grobie:
„Do teraz czuję jego ręce jak torpedę, która uderzyła we mnie, a potem upadłem na ziemię. Wybuchła i jakby oddała mi całą swoją energię. I dzięki niej wstaję codziennie. Dźwigam się. Bo mam dług. Też chcę być kimś…
Kimś jak on.
I oddać siebie.”
,