„Przylatujcie, ale nie srajcie”

Miał 8 lat a widział świat z lotu ptaka.

Bawił się, śmiał, jak trzeba było to płakał.

Brzydalem był. Naprawdę był brzydalem. Ale to mu nie przeszkadzało.

Wcale a wcale.

Adorował dziewczyny na oddziale. Kindersztuba aż zabawne.

Chciał zostać aktorem. Przedstawienia aranżował, wiersze recytował.

Jeden filmik się zachował. Stał już taki chudziutki i blady przed grupką dzieci i bandą dorosłych.

Przyszli też lekarze, cały personel. Akcja na Dzień Dziecka.

I tym swoim głosem zaczął mówić wiersz pt.: „Wędrówka”.

Znasz?

Nie?

To Ci przytoczę.

Wiesz… wszyscy się popłakali. Czegoś takiego nie słyszeli.

Wiedzieli, no przecież wiedzieli, że na tej sali z laurkami, zabawkami są dzieci z łysymi główkami, którym medycyna nie zdąży pomóc.

A jednak… do ostatniego momentu zaklinali rzeczywistość. Uciekali przed gorzką prawdą, z którą oko w oko musi spotkać się na tym oddziale…

dziecko.

Chłopiec, co miał 8 lat, tak wielu ludzi zmienił. I wystarczyło tyle czasu. 

Karmił zgłodniały tłum, co szuka wciąż na świecie nie wiadomo czego i wciąż głodny sukcesu, seksu, adorowania, pieniędzy, urlopu.

Zanim zaczął recytować, ukłonił się. Naciągnął ciszę jak dyrygent i zaczął grać melodię swojego serca. Nauczał, odsłaniał swoje tajemnice:

„Pewnego dnia
wyjdę z domu o świcie,
tak cicho,
że nawet się nie zbudzicie.”

Nie masz pojęcia jak za każdym razem ryczę, gdy to czytam. Rozłożył ręce. Zaczął spokojnie, ale potem krzyknął, cały był tym tekstem.

Nie zbudzicie się!

Groził? Ostrzegał? Próbował się do nas dobić?

Po dwóch tygodniach od występu faktycznie się tak … tak się wydarzyło.

Prorokiem był? Czy jak? Co widział? Przewidział?

O świcie zatrzymało mu się serce. W porze o której pewnie śpicie. I ja też spałam wtedy jak zabita. Nie zdążyłam uchwycić tego momentu. Pojechałam do domu w środku nocy wykąpać się, ogarnąć rodzeństwo. Rano po telefonie że moje dziecko zmarło, świat się nie zatrzymał.

 Każdy w swoich zmaganiach, do pracy jechał, sprawy załatwiał, bułki wybierał.

Myślałam, że Was pozabijam. Wszystkich.

Zachowywaliście się, jakby nic się nie stało.

Nie obudziliśmy się w porę. Do teraz chyba nie rozumiem czym jest śmierć i życie i co to znaczy nie mieć czasu.

A mój mały chłopiec, wyprostowany na baczność, recytował dalej:

„I pójdę,
i będę wędrować po świecie,
i nigdy mnie nie znajdziecie. 
I nie wezmę ze sobą nikogo, 
tylko tego małego chłopaka, 
co wczoraj na schodach płakał 
i bał się wrócić do domu, 
a dlaczego 
to tego 
nie chciał powiedzieć nikomu.”

Miał 8 lat a widział świat z lotu ptaka. Niewiele nam mówił. Wiedział, że nie może się na nas oprzeć. Może dlatego szósty zmysł sobie wyostrzył? Natychmiast zauważał kogoś, komu było czegoś brak.

Wyruszał z pomocą. A nie miał pieniędzy, wiedzy czego tam chcesz.

Miał oczy.

Oczy otwarte i siebie chował w kieszeń. Nie pamiętam, by myślał o sobie. Za ręce łapał kogoś, kto nie chciał iść do świetlicy, na siłę wyciągał z łóżka i wciągał w zabawy. Wtedy mniej bolało. Nie było tak samotnie. Wciąż dzieci liczył i patrzył czy wszyscy są. Buty chował, kiedy ktoś chciał wychodzić. Tak już w domu było. Kochał gości i nie znosił rozstań. Zawsze mówił: „chcę… chcę żebyś został.”

„I jeszcze weźmiemy ze sobą 
tego czarnego kotka, 
co miauczy zmarznięty na progu 
i każdy odpycha go nogą, 
i nie chce go wpuścić do środka. 

I będziemy tak szli i szli
drogami, lasami, polami, 
i każdy dzieciak, 
i każdy pies 
będzie mógł iść razem z nami.”

Miał tę zdolność, niebywały talent, że nikt przy nim nie czuł się gorszy. Brzydki był, w dodatku nie rywalizował, dzielił się nawet kawałkiem czekoladki na tyle części, ile było ludzi. Chyba normalne no nie?

Ja czasem już uwagę mu zwracałam, mówiąc, że nic dla niego nie zostanie. Dzielił się klockami, puzzlami, grami, rozdawał części, więc nic nie miał w całości. Okruchy zaledwie, ale i z nich potrafił coś zrobić.

Bo miał wyobraźnię.

Wystawiał rękę przez okno szpitalne, by karmić ptaki . Były o to afery, bo na parapecie kolce. Upominał je na całe gardło, uwaga cytuję:

„przylatujcie, ale nie srajcie!”

Dorośli też się zlatywali. Zostawiali swoje dobre rady, myśleli, że pomagali. Czasem zasypywali zabawkami, przyjeżdżali, by potem nie czuć się winnym, że coś zaniedbali. Wciąż o sobie myśleli. Nażarli się, myśląc, że są dobrzy i zostawiali go… z niczym.

A on patrzył wielkimi oczami. Czasem nic nie mówił. Za mądry był. A my za głupi. Nikt nie miał odwagi opowiadać mu o śmierci, o drodze trudnej, strachu i tym co nieznane, by łatwiej było mu iść.

Zostawiliśmy go, będąc przy nim.

A on nas karmił.

W ostatnich dniach skakała mu gorączka. Trochę majaczył. Próbował opowiadać o tym, co widział, co zobaczył, ale słów brakowało, a czasem i tchu. Powiedział tacie, że boi się, że nie wszystkich znowu zobaczy.

Wiesz jak wiersz się kończy?

Po ostatnich słowach się ukłonił, poprawił piżamkę.

„I będziemy tak szli i szli 
aż kiedyś, 
po latach wielu, 
staniemy wreszcie u celu. 
I będzie tam ciepła ziemia 
i dużo, dużo nieba, 
i każdy będzie miał to, 
czego najbardziej mu trzeba. 

I będzie wspaniale.
Tak! 
I niczego nie będzie nam brak!
I tęsknić nie będę wcale! 
I tylko czasami, czasami 
pomyślę, 
że byłoby dobrze, 
gdybyście wy 
byli z nami…”

Cytowany wiersz pt. „Wędrówka” autorstwa Danuty Wawiłow

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią