Kobieta potrzebuje dużo czułości, przyjęcia, zrozumienia.

I ja zostałam stworzona do miłości,

choć nie wyniosłam tej prawdy z rodzinnego domu.

Bieda, awantury, dużo dzieci.

Walka o przetrwanie a nie tam jakieś wychowywanie.

Regulacja emocji? Stawianie granic? Lekcje asertywności?

Takich rzeczy uczę się dopiero teraz.

Groziło mi staropanieństwo.

Pierwszy raz zakochałam się nieszczęśliwie po maturze.

Sporo kosztował mnie ten związek, otarliśmy się o małżeństwo.

Cudem wyrwałam się z jego rąk. Nadużywał alkohol.

Witka poznałam po trzydziestym roku życia.

To była cudowna odmiana.

Pamiętam zwłaszcza jego oczy.

Patrzył na mnie jak w siódmy cud świata.

Zapewniał, że będzie przy mnie.

Jest po to, by mnie ochraniać.

Słuchał uważniej niż psycholog o moich problemach.

Bywało, że się wzruszał.

Nie mógł uwierzyć, że tak cudowna kobieta jak ja, musiała znosić tyle cierpienia.

Spełniał moje marzenia.

Poczułam nadzwyczajne połączenie dusz.

Magnetyzm. Telepatię.

W KOŃCU!

Oszalałam na jego punkcie.

Choć przez pierwsze miesiące byłam jak zranione zwierzę, nieufna, ostrożna.

Ale w końcu puściłam hamulce, przekonana, że los się odmienił.

Teraz będzie już tylko dobrze.

Witek był wszędzie, o krok przede mną.

Wsiąknął w każdy aspekt mojej codzienności.

Zwolnił z podejmowania wielu decyzji.

Odciążył z walki o byt, zamknął z hukiem mroczny czas samotności.

Nie zorientowałam się, że powoli, krok po kroku przejmował całkowicie nade mną kontrolę.

Umiejętnie osaczał, uzależniał od silnych doznań, emocji.

Odtąd nie było w moim życiu miejsca dla przyjaciół.

Zaczęła się separacja od otoczenia.

Amok.

Karuzela.

On wystarczał.

Spełniał najbardziej ukryte pragnienia.

Bywał mocno zazdrosny.

Ale ja się nie pomiarkowałam.

Wystarczyło, że spojrzałam na kogoś, skomentowałam, że dobrze wygląda albo gdy powiedziałam, że z kolegą z pracy dłużej rozmawiałam.

Raz prawie mnie uderzył.

Potem przepraszał ze łzami w oczach.

Zapewniał, że nie panuje nad sobą, gdy pomyśli, że mógłby mnie stracić.

Byłam tak głodna miłości i durna w tym wszystkim.

Wierzyłam, że kocha mnie tak bardzo. Stąd tak irracjonalne zachowania.

Szalenie mu zależy.

Nawet kręciło mnie to na jakimś poziomie.

Przepraszałam już prawie codziennie za naprawdę bzdurne rzeczy.

Skomlałam, a on… miał coraz bardziej upojone władzą oczy.

Często padały zdania typu:

„Jak możesz… tak się staram. Wszystko dla Ciebie robię. A Ty nie odbierasz od razu, gdy dzwonię.”

Po ślubie, praktycznie z dnia na dzień zupełnie się zmienił.

Nie spełnił żadnej z roztoczonych przede mną obietnic.

Wciągnął w iluzję nieba, by

strącić prosto do piekła.

Nie przebaczał drobnych uchybień.

Katował milczeniem.

Zrzucał na mnie poczucie winy.

Strącił z piedestału, na którym sam mnie postawił, stroił przez te wszystkie dni.

A teraz krytykował wygląd, wszystkie dokonania.

Moje ubrania, nadmierne kilogramy. Śmiał się, że mam na talerzu za dużo jedzenia.

Nie mam wątpliwości, że największym grzechem ludzkości jest… pycha.

Pycha.

To ona zaślepiła mi oczy.

W końcu ktoś patrzył we mnie jak w obrazek.

Nie pokochał mnie, nie zdążył poznać.

Ale roztoczył kłamstwo, piękne, w które może i sam na początku uwierzył, ale w środku był niedojrzałym, zranionym chłopcem.

Zwykłym tchórzem.

Skoncentrowanym wyłącznie na sobie.

Zaczęłam się zastanawiać: o co tutaj chodzi?

Dlaczego nagle robi awantury, poniża, jest zimny jak lód?

Z oczu zniknął szalony zachwyt, został tylko pogardliwy chłód?

Zdążył zdobyć mnie na wylot. Oddałam mu nie tylko ciało, ale i psychikę, nawet całą duszę.

Był dla mnie jak Bóg.

I to podniecało go najbardziej.

Wtargnął we mnie i dlatego przeżywałam tak potworne katusze.

Starałam się, błagałam, spełniałam zachcianki.

Liczyłam, że będzie, że będzie jak dawniej.

Było coraz gorzej.

Urodziłam Dianę, choć dostawałam sygnał za sygnałem, że powinnam z tego związku wiać.

Ja inicjowałam zbliżenia.

Nie potrzebował się kochać. Dotykać.

Tak poczęła się nasza córka.

A ja się czułam w małżeństwie jak prostytutka.

Uzależniona w dodatku od faceta bardziej niż od narkotyków i alkoholu.

Szczyciłam się, że jestem lepsza niż moi rodzice.

Nie chleję, nie leżę śmierdząca w łóżku o świcie.

Wpadłam za to w znacznie głębszy problem.

Trudniejszy do zdiagnozowania.

Zostawiający głęboki ślad na psychice.

Jak powiedzieć o tym rodzinie?

Mąż prezentował się jak zbawca świata.

Najlepsza z partii.

Godna pozazdroszczenia.

Wszystko na pokaz.

A w domu tortury.

Zniszczyliśmy życie również naszej córce.

Żyłam złudzeniem, upojona tym, jak był na początku wpatrzony we mnie.

To parszywy egoizm.

Którym zgrzeszyłam najbardziej.

Dopiero po latach odkryłam, że nie tylko ja mam ten problem.

Dziś powszechny w świecie.

Ludzie mocno zranieni w dzieciństwie, niepotrafiący kochać.

Skoncentrowani na sobie.

Jeśli chcesz sprawdzić, czy ktoś Cię naprawdę kocha, postaw mocną granicę.

Powiedz: „NIE”, gdy czegoś chce.

Obserwuj reakcje.

Ktoś kto patrzy na Ciebie w zachwycie, może ukrywać spojrzenie drapieżnika, pod słodką pierzynką zauroczenia.

Przeszywać na wylot.

Ciebie to wciąga, podnieca.

A on Cię zjada. Czyta, by posiąść.

Podłącza pod Ciebie znacznie mocniej i głębiej niż w czasie seksu.

Odbiera tożsamość, zasoby, energię, by napełnić swoją piekielną pustkę.

Jak szatan, lucyfer, anioł światła, który również z nieba spadł z hukiem prosto do piekła.

Doskonale się podszywa…

Zna tę drogę.

Ja też ją znam.

Umierałam za życia tak wiele lat.

To znacznie gorsze od biologicznej śmierci.

Byłam używką.

Nie żoną, nie partnerką.

Nie ma szans stworzyć głębokiego połączenia z taką osobą.

Próbowałam dwadzieścia pięć lat.

Skończyłam na psychotropach.

Kobieta potrzebuje dużo czułości, przyjęcia, zrozumienia.

I ja zostałam stworzona do miłości.

Tak zaczęła się moja historia.

Dziś czuję się jak ktoś kto przeżył jednocześnie powódź, pożar, trzęsienie ziemi.

Musi odbudowywać na zgliszczach.

Zupełnie bez sił. Bez pieniędzy.

Przepraszam Boga za to, że nie zakochałam się tak naprawdę w Nim.

A od dziecka słyszałam kolejność, by Jego kochać całym sercem, całą duszą i całym umysłem.

A dopiero później człowieka, w dodatku jak siebie samego.

Siebie nie kochałam.

W domu nie doświadczyłam miłości.

Nie miałam więc czego dać.

Chciałam brać.

Zostałam okradziona z resztek godności.

I nie wiem kto jest większym głupcem.

Frustratem.

Kto gnije w większej pustce.

Ja czy mój były mąż.

Codziennie czytam psalmy.

Powoli.

Parę razy.

Przykładam każde zdanie do serca.

Zapełniam psychikę kroczek po kroczku, Słowami, które są pełne miłości.

Opowiadają o zranieniach i drodze do prawdziwej wolności.

Uczę się jak dziecko na nowo chodzić, poruszać.

Jestem na odwyku od adrenaliny, huśtawki emocji, dlatego tak boli.

Przebaczyłam sobie głupotę.

Choć walczyłam z obrzydzeniem do samej siebie.

Czy życie zaprzepaściłam?

Nie.

Myślę, że nie.

Naprawdę sporo doświadczyłam.

A to jest cenne.

I wiem, że jestem zdolna do miłości.

To na nowo odkrywam.

Oddałam dawno temu swoje serce

komuś, kto nie był zdolny tego odwzajemnić.

Dał mi jednak córkę.

Z którą odbudowuję relację.

Towarzyszę w jej drodze.

I choć boli mnie serce, gdy widzę, jak trudno jej w relacjach,

nosi nie swój bagaż,

wierzę, że pewnego dnia i ona odkryje,

że żaden człowiek nie jest w stanie zapełnić braku, który pozostaje w głębi duszy.

Bo to ślad po tchnieniu Boga,

który stwarzając nas,

podarował kawałek Siebie.

Tak nas przeniknął, tak się zjednoczył,

że przyjął cierpienie, śmierć, wstąpił do piekieł,

by odzyskać choć dwie, zagubione dusze.

Mnie…

i Ciebie…

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią