Najbardziej lubił trzy rzeczy.
Chleb maczany w jajku prosto z patelni, zabawę w ładowanie ciężarówek na dywanie
i walki rycerzy.
Na drogę miecza samuraja wszedł mając cztery lata.
W telewizji leciał program, nawet nie wiedziałam, że ogląda.
Bawił się czymś innym.
A jednak od tamtej pory chwytał za kije i walczył, krzyczał, niewidzialnych wrogów pokonywał.
Zaprowadziłam go więc na zajęcia.
Trener stał się jak ojciec, którego nie miał.
Mam na imię Agata.
Mój synek to młodzieńcza wpadka.
Byłam więc o niego starsza zaledwie 18 lat.
Słyszałam od kobiet w mojej rodzinie biadolenia, narzekania:
za młoda na macierzyństwo, dzieciak życie Ci zmarnował.
Musiałam więc liczyć głównie na siebie.
Pracowałam w sklepie z ubraniami.
Musiałam rozstać się z wieloma marzeniami.
Po pracy biegłam.
Obijałam się między przesiadkami, tłukłam autobusami, tramwajami
i zwykle jako ostatnia odbierałam swoje dziecko.
Czekał.
Grzecznie się bawił.
Przytulał.
W wieku dwunastu lat zaczął wygrywać zawody.
Był naprawdę dobry.
Dużo czytał.
Ćwiczył koncentrację.
Siedział po turecku i oddychał.
Droga Samuraja jest trudna.
Żeby stać się doskonałym, trzeba być gotowym…
Na śmierć.
Rano i wieczorem.
Jeśli zawodnik osiągnął ten szczyt, poświęcał całkowicie życie swojemu panu.
Mój syn bardzo potrzebował męskiego autorytetu.
Na treningach był karny. Bardzo, bardzo szybki.
W nauce za to przeciętny.
Wolno łapał wiele rzeczy.
Nauczycielka opowiadała mi kiedyś, że stał przy tablicy i nie potrafił przez pół lekcji rozwiązać przykładu z matematyki.
Klasa zaczęła mu dokuczać.
Zwłaszcza chłopcy, którzy zazdrościli sukcesów.
Stał wytrwale.
Nawet się nie zaczerwienił.
Sam z siebie został na przerwie, żeby zrozumieć, dokończyć i w końcu obliczyć dobrze.
W domu nie dał po sobie nic poznać.
Gdy zapytałam go, o tę sytuację, powiedział, patrząc prosto w oczy:
Samuraj jest gotowy na śmierć, więc też na utratę dobrego imienia w grupie.
To część drogi.
Jedna z głównych zasad kodeksu: „Gi”:
absolutna równowaga ducha i myśli.
Wojownik nie może nigdy dać się wytrącić z równowagi.
Nie ważne co robi. Irytacja, zwątpienie to karygodna oznaka słabości.
Mój syn był bardzo mądry.
Choć nie dostał nigdy świadectwa z paskiem.
W grupie był mocny.
Nie rzucał się w oczy.
Ale budził respekt.
Nie zabiegał o to, by przewodzić.
A jednak wielu kolegów znęcało się nad nim psychicznie.
Wiedząc, że jest silnym przeciwnikiem.
W technikum poprosił, czy mógłby chodzić na religię.
Jak to? Prawie cała szkoła się wypisywała. Nie był ochrzczony.
Czytał Biblię wieczorami.
Znalazł tam wiele odpowiedzi.
Mówił, że opisane walki, zmagania i służba podobne do drogi Samuraja.
A Pan… Jezus uczy czegoś więcej niż zemsta.
Oddania życia za nieprzyjaciół.
Tego nie przewidywała droga wojownika.
Kiedy skończył 18 lat, zaczął przygotowywać się do chrztu.
Rok trwała formacja.
Przykładał się bardzo sumiennie.
Nigdy nie zapomnę tego widoku, gdy
stał w białej szacie przed ołtarzem.
Wysoki, dobrze zbudowany, młody.
Zamiast chodzić na imprezy, ćpać, chlać jak jego koledzy.
Przyjmował dużo szydery.
Jedną z podstawowych zasad kodeksu samurajów jest dźwiganie ciężarów.
Ale nade wszystko psychicznych.
Pokonywanie strachu.
Na jednym ramieniu dźwiganie lojalności i oddania wobec pana, a na drugim odwagi i współczucia.
I dopiero gdy wojownik czuje ból, obciążenie jest zbyt duże,
zaczyna spełniać swoją powinność.
Do dziś nie wiem, kim był mój syn i skąd się wziął.
Szedł pod prąd, w zupełnie innym kierunku niż jego rówieśnicy.
Spłodził go facet, dla którego w ogóle się nie liczył.
I do tego finał życia, którego nikt by się nie spodziewał.
Po prostu nie wstał.
Nagłe zatrzymanie krążenia?
Sekcja zwłok, wykazała, że to tętniak.
Na pogrzeb zjechała się cała sekcja sportowa.
Zawodnicy z Polski.
Oddali mu cześć okrzykami japońskimi.
Pogrzeb katolicki.
Kościół wypchany po brzegi.
Na zewnątrz pełno ludzi.
Młodzież, koledzy, koleżanki.
Zapłakani.
Przerażeni.
Tak bardzo słabi.
Ksiądz powiedział na kazaniu zdanie, które wciąż przy mnie jest:
„Tak mocnego i skromnego człowieka jeszcze nie spotkałem. On uczył mnie Ewangelii.”
Mój syn znał zasady.
Trener często powtarzał:
jeśli chcesz być mocny, musisz bezwzględnie oddać się sprawie i być pokornym wobec zwierzchników.
Dzielę się tą historią, pełna bólu do szpiku kości.
Tęsknoty, która zalewa myśli, nie pozwala spać, wrócić do codzienności.
Dziecko, które nie miało się narodzić, nikt go nie planował, zmienia myślenie do dziś wielu ludzi.
Trenował brak przywiązania do czegokolwiek w świecie, który chce mieć, mieć, mieć i to na już.
Chciał poświęcić siebie bez względu na cenę.
Odszedł w ciszy, by głośno opowiadać o zapomnianych wartościach.
Jako matka, jestem o niego… spokojna.
Dumna.
Dobrze wybrał.
To niebywała sprawa w dzisiejszym świecie, gdzie rodzice szaleją w rozpaczy,
widząc swoje dzieci w otchłani, w przepaści.
Śmierć porusza, odsłania prawdę.
Daje poznać, w jakim ciele, kryje się potężna dusza.