Dziewczynka, której za życia wyrosły skrzydła

Pierwszy raz spotkałyśmy się, kiedy była jesień.

Ciemno, ponuro, ale za to kolorowo.

Dąb zaglądał do sali. Przebarwiał się w kolory czerwieni.

Raz się wgapiała i powiedziała:

„Wygląda jak krew, którą mi pielęgniarka pobierała”.

Nie wiedziałam, kiedy i czy będzie umierała.

Przyglądałyśmy się najpierw sobie.

Była nieśmiała, chociaż chętna do rozmowy.

Wykonywała polecenia, opowiadała.

Uczę dzieci, które marzą o tym, by pójść do szkoły.

Lekcje języka polskiego prowadzę na onkologii.

Kasia była pierwszą uczennicą w tym miejscu.

Jesień daje dużo możliwości.

Rozmawiania o życiu, śmierci, dotykania tematów przemijania.

Omawiałam wiele lat z uczniami Janko Muzykanta, Małego Księcia, Chłopców z placu broni.

Ale zrozumiałam, o co w tych lekturach chodzi, dopiero na oddziale,

z którego nie każde dziecko wychodzi.

Z Kasią zaczęła nawiązywać się wielka nić porozumienia.

Trudno się przyznać: czy można pokochać obce dziecko?
Miałam na jej punkcie bzika. Robiłam ksera wypracowań.

Jej mama się zgodziła.

Nie miałam dostępu do informacji medycznych.

Nie trzeba być specjalistą, by widzieć, że sytuacja wygląda słabo, coraz gorzej.

 Przychodzi moment, że nie tylko włosy, jak liście, spadają jeden po drugim, zostawiając nagość.

Odkrywają samotnię, pustkę, zapraszają strach.

Zaczynają się pytania bez odpowiedzi.

Płyną coraz częściej łzy. Pasują do deszczowych dni.

Powiedziała kiedyś w paskudny, naprawdę ponury poranek: „czy ktoś to liczy?”

Ale co?

„No krople, które spadają.”

A niby po co?

„Przyszła tu kiedyś na chwilę mała dziewczynka. Nawet nie wiem, jakie miała imię. Na dworze lunął deszcz. Walił w szybę. Spojrzałyśmy sobie w oczy. Uśmiechnęła się i powiedziała: „ciekawe, kiedy się skończy”.

Nie zdążył przestać padać. Już jej tu nie było. Lekarze spanikowali. Wywieźli ją, reanimowali. Tam pod oknem leżała w mojej sali. Gdy ją zabrali, zaświeciło słońce prosto na kołdrę i poduszkę. Rozgoniła chmury, jak poszła do góry. Dorośli nie zobaczyli. Szlochali. Przeklinali. Mówiłam nawet jednej pani na dyżurze. Zmierzyła mi gorączkę i kazała przykryć kołdrę.”

Kasia lubiła noc w szpitalu, choć rzadko mogła spać. Budziły ją koszmary. Opowiadała wtedy, że ma na to sposób. Wgapia się w gwiazdy i wtedy ma wrażenie, że śni. Lata pomiędzy nimi.

Czasem miała majaki. Zwłaszcza po chemii. Widziała różne postaci.

„Jak ludzie żyją po śmierci?”

Nie znałam odpowiedzi.

Spanikowałam.

Co mówić? Jak ulżyć? Teraz uciec? Poprosić o zmianę?

Ja nie dam rady.

Co jeśli ona umrze?

Słuchałam jej historii, choć zwykle rozkładałam ręce. Nie umiałam znaleźć wyjaśnienia.

Byli mroczni bohaterowie, straszący, zabierający radość życia, ale i dobre duchy.

Proponowałam, by pisała opowiadania.

Powstał cykl.

„Pióra pojawiają się wtedy, gdy anioły są blisko…” W internecie to hasło znalazła.

Gdy już miałam pewność, że nie mamy dużo czasu, trafiłam na historię niezwykłej, japońskiej dziewczynki, jej rówieśniczki: Sadako Sasaki. Przeżyła wybuch bomby atomowej w Hiroszimie.

W wieku 11 lat zdiagnozowano białaczkę popromienną.

Wierzyła w legendę: jeśli złoży 1000 papierowych żurawi (symbol długowieczności), odzyska zdrowie.

„Wyzdrowiała?” – pytała Kasia.

Chętnie bym skłamała.

Zmarła.

Zdążyła zrobić 644. Pozostałe wykonali po śmierci przyjaciele.

Oglądałyśmy jej pomnik w internecie. Do dziś stoi w wielkim mieście.

I wciąż mnóstwo ludzi zostawia w tym miejscu papierowe ptaki.

Ten pomysł tak się spodobał Kasi, że od razu wymyśliła:

„My będziemy robić anielskie pióra! Długowieczności nie przyniosą ani zdrowia, za to będą opowiadać o wieczności. Jak ta mała, co tu umarła zanim deszcz przestał padać!”

Od razu zaczęła szukać kartki, nożyczki i coś do odrysowywania.

Nie wiem, ile piór wycięłyśmy.

Pisała na każdym zdanie: „pióra pojawiają się, gdy anioły są blisko”.

Rozdawała personelowi, rodzicom, dzieciom, przekazywała na inne oddziały.

Gasnące dzieci potrafią wzniecić wielki ogień. Rozpalić mnóstwo serc.

Patrzyłam ze zdumieniem na fenomen akcji.

Jak to się dzieje? Bez informacji medialnej, nieznane osoby zaczęły przysyłać kolorowe pióra.

 „Jak dobrze, że tak wiele ludzi udało się obdarować”.

I to bez pieniędzy.

Kasia zgasła 17 października kilka lat temu.

Ostatnia lekcja? Już ona uczyła, nie ja.

Choć nie mówiła.

Leżała z maseczką pod tlenem.

Nagle stan zdrowia się pogorszył, nie zdążyli mnie odwołać.

Podeszłam do łóżka.

Co się lenisz? Spytałam. Trzeba wycinać pióra.

Miała uśmiech w oczach.

Uścisnęłam jej rączkę.

Rozpłakałam się, choć chciałam być mocna.

Uścisnęła wtedy moje obie dłonie.

Przyciągnęła do siebie.

Przytuliła.

Była silna.

Na pogrzebie ludzie przynosili anioły: figurki, obrazy.

Mam prawo do żałoby?

Takiego grobu nie widziałam nigdy.

Mnóstwo białych kwiatów i piór.

Ktoś powiedział:

„To była dziewczynka, której za życia wyrosły skrzydła.”

Śpij, śpij, dziewczynko, śpij.

Budź gwiazdy, gdy kończy się dzień.

Przemierzaj galaktyki.

Proś o deszcz.

Jak to zrobiłaś?

Przypomina Ciebie od pierwszej do ostatniej kropli.

Piękne słońce, gdy wychodzi.

Popatrz!

Ono też o Tobie mówi.

Już nie zgubisz włosów. Nie uronisz łzy.

I zgubione pióra to już na zawsze Ty.

Na zawsze Ty…

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią