Moja codzienność? Owocna.
Prowadzę mały warzywniak. Praca niby w ciągu dnia, a jednak nocna.
Wstawałem o 3 nad ranem, by być na giełdzie.
Ja i moje skrzynki w pakiecie.
Dźwigałem każdego dnia wiele kilogramów: ziemniaków, kapusty, bakłażanów.
Nikt z klientów nigdy nie podziękował mi za mój wysiłek. Za dostarczanie świeżych warzyw i owoców. Za zmarznięte, zgrubiałe ręce, za stanie wiele godzin dziennie w brudnych, roboczych ciuchach.
Przewracali za to oczami w kolejce, nie raz się sprzeczali. Nie widzieli mnie, choć tańczyłem pomiędzy regałami, z plastikowymi siatkami.
Brud zza paznokci nie znika. Spracowane ręce nie pasują do garnituru. Nawet w niedzielę nie robiło się odświętnie.
Wstydziłem się siebie przed przyszłym zięciem. On z inteligentej rodziny. Wszyscy mają wyższe studia. U nas tylko moja córka. Odmawiałem sobie wiele, by odłożyć pieniądze na start. Ja tyle szczęścia nie miałem. Ojciec upił się na śmierć, a pieniądze z wakacyjnych prac, oddawaliśmy mamie na cały rok.
Lubiłem moją robotę, choć była ciężka. Od zawsze wiedziałem, że muszę harować, a i tak nie będzie mi starczać.
Mój syn od małego pomagał mi w wakacje, ferie i święta. Chłopaka chciałem inaczej wychować. By był zaradny. Sprawczy. Jeździliśmy we dwóch dostawczym autem. I raz w tygodniu, po skończonej pracy, zatrzymywaliśmy się na ciepłe pączki. Otwieraliśmy drzwi na pace, siadaliśmy razem i jedliśmy w ciszy. Z wielkim smakiem.
Rafał miał wielką frajdę, że jeździ z tatą. Dopóki ktoś nie zaczął go wyśmiewać w klasie i wyzywać od buraków. Jakiś gówniarz w markowych ciuchach i mnie zranił. Dał do myślenia. Może faktycznie lata mojej ciężkiej pracy na nic?
Nie łapałem się w żaden plebiscyt, ranking człowieka roku. Bo byłem do obrzygania zwykły. I co z tego że od 25 lat nie byłem na urlopie ani na zwolnieniu. Przychodzę codziennie do pracy, wstaję w środku nocy?
Moje królestwo faktycznie wygląda jak żałosna buda, którą reperowałem własnymi rękami. Doglądałem przez wszystkie dni. Wystawiałem i chowałem skrzynie zanim przyszedłeś. Przyglądałem się ludziom. I oni traktowali mnie jak powietrze. Po prostu jestem.
I nad czym się tutaj wywlekać? Ani dobrego słowa ani spojrzenia w oczy, które mogłoby dać mi sygnał, że ktoś się ze mną liczy.
W domu podobna historia. Wracam, ogarniam co trzeba, szukam sobie miejsca, nie mogę spać, na wpół czuwam.
W końcu nie pojechałem do pracy. Siedziałem za to w ukryciu i obserwowałem. Tych samych ludzi, sąsiadów, którzy zachodzili o swoich porach. Zatrzymywali się, całując kłódkę. Pytali, do siebie zagadywali. Co się stało, że zamknięte? Żadnej kartki?
Następnego dnia zrobiłem to samo. Kolejnego też. Byli tacy którzy przez cały tydzień przychodzili dzień w dzień. Odchodzili rozczarowani. Doszło do mojej żony, że nie ma mnie w pracy. A więc i byli tacy co się zatroszczyli. Myśleli, że coś się stało. Może potrzebuję pomocy. Poszedłem na długi spacer. Poukładać swoje życie jeszcze raz. Co by było gdybym umarł? Czemu nie mam satysfakcji? Kim jestem i kim chciałem być? Zacząłem robić w głowie porządki. Finał rozmyślań?
Zawsze chciałem być facetem, który daje poczucie bezpieczeństwa. Wychodzi na to, że się udało. Wierny byłem i zamierzam być do końca. Jednej kobiecie i obowiązkom.
No to pojechałem następnego dnia na giełdę. Otworzyłem kratę o 07:30. Wpadło słońce.
Tego dnia wszyscy ludzie byli dla mnie inni. Wyjątkowo mili. Zadawali pytania. Wchodzili do budy, mówiąc komplementy.
Mieli jakiś,
wreszcie jakiś wyraz twarzy. Nasłuchałem się tylu dobrych rzeczy. Część ludzi nawet reszty nie chciała. Jedna babcia uściskała.
Dobrze jest czasem zniknąć. Ukryć się. Spotkać ze śmiercią. Czułem się przecież do niczego. Byłem martwy ze swoją historią.
Wróciłem.
I wiem, że swoje życie dobrze przeżyłem na osiedlu pełnym znieczulicy.
Moja codzienność? Owocna.
Prowadzę mały warzywniak.
Praca przez cały dzień, a jednak nocna.
Podpisano:
najwierniejszy mężczyzna w okolicy.