Tato, kto powiesił gwiazdy?

„Tato! Kto powiesił gwiazdy tak, że nie spadają nigdy?

Są jak wojsko! Równo w szeregu! Wszystkie na warcie na swoim miejscu.”

Miałem całą kolekcję ołowianych żołnierzyków z mojego dzieciństwa. Synowi wszystkie babcie, ciotki kupowały ciągle zabawki, dostał też tablet, mógł używać, kiedy tylko chciał, a jednak… to była moja wielka duma, najchętniej bawił się moją kolekcją sprzed lat.

Mam na imię Tomasz. Za późno się dowiedziałem, że największym wsparciem dla swojego dziecka byłbym wtedy, gdybym nauczył go tracić.

W ostatecznym starciu na nic zabawki, rzeczy i przedmioty.

Wiem o tym. Bo to ja mojemu synowi zamknąłem oczy. Jego świat skończył się, gdy miał 8 lat. Tamtego dnia także i mój, bo jego śmierć wciągnęła mnie na samo dno rozpaczy.

„Tato! Kto powiesił gwiazdy tak, że nie spadają nigdy?”

Chciał być żołnierzem służb specjalnych. Świeciły mu się oczy, kiedy widział czołgi, wojsko.

Kiedy dzieci przebierały się na bal w przedszkolu, na jasełka w szkole.. to on zawsze ubierał swój mały mundur.

Żona mu próbowała nie raz przemówić do rozumu. „Synu, wszystkie dzieci będą królami i księżniczkami, a Ty?”

„A ja będę ich bronił!”

I krótka piłka.

Szybko się zorientowaliśmy, że jest chory, bo zwolnił, natychmiast się męczył, a był bardzo, bardzo, naprawdę bardzo żywym dzieckiem.

I jak się okazało przez miesiące leczenia niebywale wytrzymałym.

To ja na widok tych wszystkich igieł, strzykawek, zabiegów dostawałem zimny pot na plecach. A jak miałem stan podgorączkowy to już się z wszystkich obowiązków zwalniałem.

A on twardo znosił setki zakłuć, gorączki do 40 stopni, wymioty, drgawki.

W dodatku nigdy nie stracił wiary w spełnienie swoich marzeń. Choć zamiast munduru

piżamka już nie tylko w nocy, ale we wszystkie dni.

Zamiast broni i amunicji

miska, strzykawka, lekarstwa.

A walka? Walkę miał we krwi. Uczył na świetlicy na oddziale inne dzieci różnych chwytów i jak znosić ból…

Moja żona miała wyobraźnię. Opowiadała mu o szykach bojowych przeciwników. Generałem był Strach. A on w tych swoich małych portkach jak gladiator. Na wielkiej kartce rysował jak wyglądają rywale, opracowywał plan bitwy i sposoby jakich ich przechytrzyć.

Jednego dnia cała świetlica rysowała Strach. A potem dzieci darły kartki, skakały po nich i unicestwiały wroga.

Mój syn oczywiście zaszalał i swoją kartkę…

zjadł.

Kiedy przyszedłem po pracy Antek, choć już bardzo słaby, opowiadał cały przejęty.

„Tato, szkoda że cię nie było! w szpitalu to jak dotąd najlepsza przygoda. Stworzyła się prawdziwa kompania, brygada pancerna. Mama mówiła, że najwięksi przeciwnicy działają z ukrycia i ich nie widać na oczy, ale można ich przechytrzyć. Są w pobliżu, gdy się boimy.”

Ja nie umiałem tak walczyć. Rozsypywałem się za każdym razem, gdy chciałem być silny. Ale mój własny syn uczył mnie odwagi. Na ringu gdzie byłem jako facet zupełnie bezradny, z tym nieprawdopodobnym lękiem zostającym w gardle.

Antoni wiele mnie nauczył. Zwłaszcza w momencie który wysadził mnie w kosmos. Tak jakbym naprawdę miał ładunek wybuchowy w duszy, bo to była taka skala bólu, jakbym opuścił ciało a przy tym musiał… musiał zostać i żyć dalej.

Mój syn oddał ostatni oddech 9 grudnia o 7:12. Przy mnie. Żona po całej nocy czuwania poszła pod prysznic. A ja patrzyłem na zegarek, chciałem zdążyć do pracy. A w robocie? Zawsze jakieś kłopoty nad głową wiszą.

Nie przyjmowałem do wiadomości, że go stracę. I gdy mu chciałem poprawić poduszkę on się uśmiechnął, wziął głęboki wdech, patrząc na mnie tak wyraźnie… i …

i… stał się ciszą.

Cicho w sercu, w płucach i pustka w oczach. On tu był, był, był, był cały…

jeszcze przed chwilą.

Nie przestawałem go szarpać, wołać, personel mnie odciągnął, zaczęli odłączać kabelki.

„Tato! Kto powiesił gwiazdy tak, że nie spadają nigdy?

Są jak wojsko! Równo w szeregu! Wszystkie na warcie na swoim miejscu.”

Mam całą kolekcję ołowianych żołnierzyków. Nietknięte, ustawione tak jak on je ułożył, choć mija już parę lat odkąd szukam go, szukam go.

Jestem gotów przejść cały wszechświat, bo świat odwrócił się ode mnie i od mojej żony – za trudne doświadczenie, śmierci lepiej by nie było,

więc idę sam przez resztę mojego życia nieprzywiązany już do niczego, by się dowiedzieć czy istnieje wieczność, bo jeśli tak…

to mój syn, potężny duch

zasilił oręż który ma swój pochód alejami między gwiazdami.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią