Byłem budowniczym świata. Drapaczy chmur, nowoczesnych biurowców. Później firma się rozrastała. Znowu miałem udział w budowaniu, tym razem wirtualnej rzeczywistości.

Podkręcało mnie to, że nie ma granic, barier. Władza smakuje lepiej niż pieniądze.

Mieć wpływ na to ,co myślą i jak wybierają ludzie? Na ich światopogląd? To już szczyt możliwości i sprzedaży. A ile przy tym…

zabawy.

Podkręcałem żądze ludzi. Podawałem ochłapy z mojego mięsa a oni rzucali się jak wygłodniałe zwierzęta. Myśleli, że robili to, co chcieli.

A to ja miałem ich w garści.

Współczesny niewolnik to ktoś, kto ma splątany umysł. Myśli, że jest wolny, dlatego nie uwalnia się z więzienia i służy posłuszniej niż w starożytności. Zaciemnione od żądzy posiadania mózgi lubiłem najbardziej.

Sterowanie emocji wielkich społeczności. Rzucanie na tapetę odpowiednich tematów a oni lepiej niż na arenie walczyli ze sobą jak gladiatorzy, wciąż zjadając się wzajemnie, no i osłabiając przy okazji.

Spójrz na sieć. Komentarze pełne nienawiści, cynizmu. Moje ukochane piranie.

Bóg? Tak. Bóg przyszedł do mojej cywilizacji. Kompleksu budowli, zażartej konkurencji, perfekcyjnie obmyślonej strategii zarabiania coraz więcej kosztem ludzi.

Trzęsienie mojej ziemi zaczęło się 17 lutego. Robiłem regularnie kompleksowe badania, miałem dostęp do najlepszych specjalistów.

Ale właśnie rok temu okazało się, że mam przed sobą miesiące. Śmierć to przeciwnik, którego nie da się przekupić. Choć i na to szukaliśmy już sposobów.

Dałbym się zamrozić, przeczekać odpowiedni czas aż znajdą lekarstwa albo sposób na nieśmiertelność, gdyby nie…

jedno spotkanie.

Byłem tak wysoko, że nie miałem dostępu do nikogo spoza mojego najbliższego kręgu.

Po wyjściu z kliniki pojechałem do mojej rodzinnej miejscowości. By odwiedzić miejsca, które wyparłem na koszt wielkiego świata. Moich willi z basenami w najlepszych dzielnicach kuli ziemskiej.

Z gęby nikt mnie nie kojarzy. Szara eminencja dobrze ukryta. Ale traf chciał, że przechodziła…

moja kuzynka.

A ja podobny do jej ojca. Mojego wujka. Zaprosiła mnie na kawę. W zwykłym bloku, w trzeciej klatce, na czwartym piętrze bez windy.

Brzydził mnie ten slams.

A do tego byłem osłabiony, więc wejście tam, to był wyczyn.

Po wejściu do wąskiego korytarza kolejny wstrząs.

W trzech pokojach sześcioro ludzi. Jej schorowana matka, trójka dzieci i mąż, który pracuje w stoczni.

Atmosfera? Jak nie z tego świata. Jakby byli pozbawieni pragnień. Było im po prostu dobrze, mimo kłopotów. Ile było śmiechu, żartów, czułych gestów.

Nie mogłem wyjść z szoku.

Rodzina to nie była moja mocna strona. Wyjechałem do wojska jako nastolatek. Rodzice zmarli szybko, prawie sam się wychowywałem.

Zjadłem obiad. Wszyscy kisiliśmy się w małej kuchni. Placki smakowały jak żadne inne danie od moich kucharzy. Zaczęły się schodzić ich dzieci ze szkoły. Jędrek siedział na moich kolanach i był bardzo ciekawy.

Podobny do mnie. Od razu byłem wujkiem. Dostałem też … laurkę z koparką i ze mną w środku. Bo powiedziałem tylko, że zajmuję się budowami.

Od razu to podchwycił. Bawił się potem w wujka na dywanie. Przenosił klocki i patrzył na mnie. Pytał czy dobrze robi.

Po paru godzinach na kupie, w obskurnym mieszkaniu po raz pierwszy żałowałem, że nie mam swoich dzieci. Chciałem zostawić po sobie potomków. Myślałem, że mam jeszcze czas.

Wrócił jej mąż. Zaatakował mnie bez słów.

Wzrokiem.

Wiedział najwięcej, kim jestem. Ledwo wiązał koniec z końcem. Zapieprzał na dzieci na kredycie. A przy tym głupi nie był. Zupełnie inny niż wszystkie dzikie bestie w mojej hodowli ludzkości.

Patrzył na mnie z pogardą i tak mocno, że gdybyśmy byli sami, chyba by mnie zabił. Gryzł się w język, by nie gorszyć synów.

Gdy wychodziłem, powiedział, że odprowadzi mnie do samochodu.

To co usłyszałem od niego sprawiło, że przyjmę śmierć po prostu. Mój bentley świadkiem.

Tak prostego i silnego mężczyzny na żadnym kongresie, na żadnym posiedzeniu, na giełdzie nigdy nie spotkałem.

Wbił jednym zdaniem miecz w moje serce i pokazał jak wiele zła wyrządziłem… i jak biedny jestem.

Opracowuję plan jak przekierować całą tę machinę, by rodzinom żyło się lepiej.

Na ten moment myślę, że to niemożliwe. Smok którego stworzyłem , to nie osoba, a cały system powiązań.

Ma wiele głów, macki na całym świecie i jest bardzo żarłocznym stworzeniem.

Do tego stopnia że dziś zabija i mnie, swojego twórcę, „ojca” bardziej niż choroba.

Jeśli ludzie nie uwolnią się od chciwości posiadania, nie wrócą do natury która nam wszystko podarowała… pewnego dnia mój smok unicestwi ludzkość.

Rozrasta się już sam z siebie z prędkością światła. Jest szansa, że przyczyniłem się do skończenia świata.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią