Mam królewskie imię:
Dawid. W życiu nigdy nie brakowało mi pieniędzy. Wpadały łatwo i szybko. Młody facet a już poważne stanowisko. Do tego przystojny wygląd. Podobałem się kobietom. Miałem wiele kochanek. Seks uwielbiałem. Rozkręcałem się z roku na rok. Koło trzydziestki się ustatkowałem. Wziąłem ślub z najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem. Dziś nie wiem, czy ją kochałem.
Po prostu miałem.
Jak wszystko inne w moim życiu: dobre samochody, domy w różnych miejscach świata, jachty.
Trzy razy zapłaciłem moim partnerkom za skrobankę. To nie był czas na bycie rodzicem. Same to proponowały, gdy tylko się dowiedziały, że są w ciąży. Pokazały mi, że to normalne. Za trzecim razem to ja podjąłem decyzję. Było trochę płaczu, wahań, nieprzyjemnych rozmów. Z żoną chciałem mieć dzieci, ale z kolei ona… nie mogła donosić ciąży.
Nie wiedziała o mojej przeszłości. Poroniła cztery razy. Tak dużo łez zawsze wtedy gdy… krew.
Dużo krwi zrobiło się w naszej sypialni. I dużo łez. Seks stał się napięty. Nieprzyjemny. Chwilami laboratoryjny. Jeździliśmy po różnych specjalistach. Czar prysł. Najpiękniejsza z kobiet jakie znam, przestała mnie pociągać.
Mijały lata w naszej złotej bańce. Mieliśmy wszystko. Oprócz owoców naszego związku. W domach pusto. Dobre alkohole co wieczór, podróże, wyprawy, rozrywki jakie sobie tylko wymarzysz.
Uciekałem w pracę, a więc zarabiałem coraz większe pieniądze.
Pewnego zwyczajnego dnia poszedłem na spacer. Miałem trochę czasu, piękna pogoda i w planie obiad z kobietą, z którą akurat wtedy sypiałem.
Przechodziłem koło jakiegoś ośrodka. Słyszałem krzyki. Ktoś darł się, jakby go ze skóry obdzierali. Przyspieszyłem kroku. Byłem już daleko. Zawróciłem.
Zadzwoniłem do drzwi.
Otworzyła mała kobieta, w dresach, z podkasanymi rękawami. Nie była miła. Zapytała:
„Do kogo?”
Zerknąłem na tabliczkę.
DOM POMOCY SPOŁECZNEJ
I samo wyszło ze mnie:
„chciałem pomóc. Mam kasę.”
Odwracając się, powiedziała:
„niech wejdzie”.
Szedłem po tych korytarzach.
W tak obskurnym miejscu jeszcze nie byłem. Te odgłosy.
W powietrzu zamiast ładnych zapachów, unosząca się jakaś papka, marchwianka przeplatana z pampersami. Duszno.
Rzygać mi się zachciało. Ale pani szła na tyle pewnie, że nie mogłem uciec. Wiedziałem, że niechętnie, a jednak wpuściła. Kazała czekać pod jakimś gabinetem.
Wyszła inna kobieta. Szczupła, z apaszką na szyi. Skromna, godna. Wzbudzająca respekt.
Zaprosiła do stolika.
„Dziękuję, że Pan przyszedł. U nas wszystkie dzieci potrzebują pomocy. Głównie to sieroty albo z rodzicami na świecie z problemami alkoholowymi, narkotykami. Są też takie, które były zdrowe, ale katowane we własnym domu, stąd uszkodzenia na całym ciele, brak kontaktu. Te dzieci są mi najbliższe. Łamią serce. Jest teraz u nas Mateuszek. Ojciec go tak pobił, gdy miał 4 latka, że mózg mu się wyłączył. Od tamtej pory nie chodzi. A gdy otwiera oczy i budzi się, zachowuje się tak, jakby wciąż przeżywał ten zły sen. Krzyczał przed chwilą strasznie.”
Wtrąciłem:
„słyszałem… dlatego przyszedłem.”
A ona dalej… „Ma tak kilka razy dziennie a i w nocy. Budzi inne dzieci. Pokaże Panu ośrodek. Może zechce Pan przychodzić do jakiegoś dziecka. One potrzebują ojca. Zwykłej obecności.”
Miałem watę zamiast nóg. Ona wchodziła do sal, o dzieciach mi opowiadała, a ja nie przechodziłem za próg. I wciąż te zdania rzucała: „porzucony na porodówce”, „byłby zdrowy, gdyby nie… matka… gdyby nie ojciec…”, „porzucony”, „zostawiony”. Te dzieci, co mogły się poruszać, przytulały się do tej kobiety. Małe brała na ręce, całowała przy mnie nawet te wyjątkowo brzydkie.
Podeszliśmy w końcu do Mateuszka. Już nie krzyczał.
„Opiekunka dała mu leki nasenne. Niech Pan się zatrzyma. Usiądzie przy nim, a jak skończy się Pana czas, to p. Daria wypuści. Zapraszamy częściej.”
Ja pierd***
Byłem w piekle. W życiu nie widziałem tak zdeformowanych ludzi. Jak w ogóle można prowadzić takie miejsce? Lepiej uśmiercać wcześniej? Kto i kiedy? Eutanazja? Miałem wpływ na różne rzeczy na świecie. Kasa może wszystko. Trzeba coś z tym zrobić.
I nie wróciłbym, gdyby nie to, że Mateusz otworzył najpierw jedno, potem drugie oko. I popatrzył na mnie tak mocno. Tak mocno.
Tak mocno.
Wyszedłem stamtąd.
Odwołałem spotkania. Następnego dnia nie poszedłem do pracy. Nie mogłem spać. Tak wiele ciężkich emocji na raz.
Co zrobić?
Ja, Dawid, największy skur***, jakiego znam,
zacząłem tam przychodzić.
Siedziałem przy nim w ciszy. Codziennie o 13:30, okrągłą godzinę i tak przez trzy miesiące. Oswajał się ze mną, czasem wrzeszczał wniebogłosy. Pluł, rzygał, cały drgał, śmierdział. Parę razy mnie tym wygnał. Bo uspokajał się, gdy wychodziłem za drzwi.
Poszedłem do dyrektorki. Zaproponowałem, że sfinansuję kapitalny remont. Po roku ośrodek wyglądał jak z bajki. Były kolorowe ściany, na sufitach lampki zmieniające się na różne sposoby. Było planetarium w pokoju zabaw. Dużo zieleni. Zakupiłem sprzęt do rehabilitacji i zabawki sensoryczne do stymulacji wzroku i różnych bodźców. Wszystko co człowiek wymyślił do kontaktu z kimś, kto nie mówi, nie chodzi, to im po prostu kupiłem. Wygodne łóżka na piloty, dobre wózki.
Kiedy siedziałem u Mateusza pewnego dnia, weszła opiekunka i powiedziała:
„Pan tu siedzi i siedzi jak taki mruk. Niech Pan do niego mówi. On wszystko rozumie”.
Mówi? Kolejny szok. Co tu mówić? Przyniosła mi książeczki. Zacząłem mu czytać bajki. Durne takie.. Mówię do niej: „on ma dziesięć lat! Co go obchodzi jakiś skrzat, przygody świnki.”
Nakupowałem męskich gazet i książek. Militaria, broń, samochody. Pewnego dnia zaproponowałem, że mógłbym go przewieźć moim lamborghinii. Dyrektorka się zgodziła. Było wiele przejażdżek, obwiozłem prawie wszystkie dzieci. Jeden zarzygał środek.
Wyobraź to sobie. Sam to sprzątałem, bo nie wytrzymałbym smrodu w drodze do serwisu.
W końcu powiedziałem mojej żonie. Pojechała tam ze mną. Nie mogła w to uwierzyć. Opiekunki jej opowiadały, że jestem najbardziej zasłużoną postacią w ich historii. Najwierniejszym wolontariuszem. „Codziennie od ponad roku przychodzi do Mateusza.”
Żałuję… żałuję… że nie zdążyliśmy go adoptować. Dałbym mu moje nazwisko. Chociaż ja powinienem przejąć jego.
Dlaczego?
Zmarł przy mnie 25 października. Dokładnie o 13:45. Patrzył na mnie. Miał błękit w oczach. A ja go przepraszałem za jego ojca i za mnie.
Szlochałem.
Bo zrozumiałem, że nie rozpoznałem swojego czasu. Świat mnie podziwia, Dawid – bóg kasy, seksu, słońca na jachcie, mający wszystko,
wrak… wrak, nie facet.
Mam na imię Dawid. Jestem tatą siódemki utraconych dzieci.
Sługą Mateusza…
syna…
nierozpoznanego przez własnego ojca.