Dopóki mogłem się poruszać, nie wiedziałem, co to znaczy żyć…
Moja najważniejsza podróż zaczęła się, kiedy straciłem władzę w nogach.
Moment wypadku pamiętam tylko w urywkach. Jak już wiedziałem, że nie wyjdę z tego bez szwanku, przekląłem na głos. Zaparłem się rękami o kierownicę.
Dźwięk gniecionej blachy, tłuczonego szkła do teraz słyszę.
Było ślisko. Policja nie wskazała winnego. A jednak w tym wypadku dziecko zginęło.
A ja? No właśnie ja się ocknąłem na sali. Ból wielki. Nie mogłem mówić, rury, przyrządy, kroplówki. Od tamtej pory nie wstałem i już nigdy nie wstanę.
Sporo obrażeń, miesiące rehabilitacji i wyrok: nogi na pewno nie będą sprawne.
W wypadku straciłem wszystko. Po pierwsze: narzeczoną, z kaleką być nie chciała, choć przepraszała, pierścionek zaręczynowy sprzedała i pieniądze na rehabilitację podobno przekazała.
Dziś już nie mam do niej żalu. I ja nie rozumiałem, co to znaczy kochać do śmierci, na dobre i złe. Po prostu mi się spodobała. Hormony i uniesienia. Spotkaliśmy się w korporacji i dobrze nam się spędzało czas od jednej do drugiej kolacji. Nikt nie myślał nawet, że będzie trzeba pójść razem na wojnę. Na seksie, przyjemnościach opieraliśmy naszą relację. Skoro seks się skończył, nie było już czego się chwycić.
Smutne? Większość moich znajomych właśnie takie buduje związki.
Straciłem też pracę, pieniądze. Wszystkie poszły na leczenie i to nieskuteczne. W dniu wypadku miałem dobre auto… poszło do kasacji.
Leżałem przybity do łóżka wiele miesięcy. I naprawdę twierdzę, że tak zaczęła się moja najważniejsza podróż.
Cały byłem bólem. Zwłaszcza moje serce. Trzydziestoletni facet bez przyszłości… Zaczął biec… Biec… Nie ruszając się,
w głąb siebie.
I odkrywał wielką stertę śmieci. Tego kim próbował być. Przed czym uciekał i że zawsze bał się tego, że nie podoła.
Kumple jak przychodzili, to klęli i mówili: „stary, ja bym nie wytrzymał i się zabił.”
Rację mieli.
A ja wielką depresję. Marzyłem, by mnie ktoś dobił. Szukałem kraju, gdzie nie zakazuje się eutanazji.
To wszystko trwało bardzo, bardzo długo. I gdybym miał możliwość, skończyłbym z sobą dawno. Ludzie mnie zostawili. Patrzeć nie mogli. A rodzina, zwłaszcza matka jak tylko przychodziła, to płakała.
Aż w końcu nastąpił przełom. Pojechałem na wózku na cmentarz, gdzie pochowali tego małego, co zginął wtedy. Pełno tam było aniołków, maskotek, lampek. I chciałem mu powiedzieć, że miał szczęście – ja też wolałbym zginąć,
ale
ale
spotkałem tam jego matkę.
Zbolałą bardziej niż moja, opłakująca mnie za życia…
Popatrzyła na mnie … Klucha stanęła mi w gardle. Po chwili się przyznałem:
„i ja wtedy tam jechałem.”
Natychmiast łzy napłynęły jej do oczu. A ja zobaczyłem nie tylko swój ból… na którym się przez ostatni czas tak bardzo koncentrowałem.
Nie umiałem znaleźć słów pocieszenia i nie mogłem znieść tego widoku.
Znów zacząłem kląć w myślach jak wtedy, gdy dźwięk gniecionej blachy walnął mnie po uszach.
Bo ja mam pretensje do świata, że nie przynosi mi ulgi? Że nie rozumie co przeżywam? A ja to co!
Tak cholernie bezradny w tej chwili, gdy ta kobieta patrzy na mnie i cała jest bólem, chociaż chodzi.
Płakaliśmy długo… Długo… Długo oboje.
Zalał mnie wielki wstyd jak ogień. Ale ze mnie mięczak.
To uderzenie jeszcze mocniejsze od tamtego, gdy zaparłem się rękami o kierownicę.
Zaczęła mówić:
„jego płacz i krzyk często w nocy słyszę. Mąż przeżył. Wyszedł z wypadku bez szwanku na ciele, ale psychicznie wrak. Pił na początku i nic nie mówił. Wyparł wszystko. Ale ostatnimi czasy wziął się w garść, bo Kazik mu się przyśnił. Cały ubrany w białe szaty, śmiał się, był szczęśliwy, ale gdy go zobaczył, twarz zmieniła się natychmiast w cierpienie, zalała krwią dokładnie jak w dzień wypadku, gdy już nie żył.
I w tym śnie krzyknął:
CHRYSTE!
Mąż przyszedł do mnie rano wstrząśnięty, bo wtedy mu się przypomniało. Kazik zawołał Chrystusa w chwili uderzenia. To było jego ostatnie słowo, choć w domu nie modliliśmy się często.”
Istnieje życie po śmierci? Jeśli tak? To… gdybym wtedy zginął, miałbym przekleństwo na ustach, brak wiary, wiedzy o Bogu, doświadczenia miłości, która jest czymś więcej niż cielesnością, seksem.
Przestałem uciekać od cierpienia.
Kazik to dopiero jest gość. Już go nie ma, a mnie zmienia. On podniósł mnie z wózka. Choć dalej nie chodzę, już nie jestem kaleką.
Ktoś niewinny oddał życie, bym mógł to odkryć? Jak Chrystus na krzyżu?
Ludzie… nie spodziewałbym się po sobie, że mogę w to wierzyć.
Ale cały jestem odbudowany właśnie taką historią.
Jeśli Kazika kiedyś spotkam, ja pierd***, jak o tym myślę, to ryczę.
Uprawiam sport, mam nowe pasje, uśmiech na twarzy, którym zarażam wszystkich ponuraków w tym kraju, nawet w taki dzień jak dzisiejszy: zimny, deszczowy, jesienny.
Wchodzę do piekarni i mówię stojącym w kolejce, „ja to mam szczęście, zawsze siedzące miejsce”.
Uśmiechają się, zaczyna się gadka, wprowadzam ruch życia w koła wózka i w tak wielu świadkach mojej ograniczoności…
która doprowadziła mnie… i doprowadza innych
do wolności!