Wyszłam za mąż za mężczyznę, który mnie nigdy nie kochał.
Bombardował „miłością” na początku relacji, opanował manipulację do perfekcji.
Grał w ciepło-zimno: znikał a potem klękał z największym bukietem kwiatów
i mnie uzależnił od huśtawki emocji jak od heroiny.
Kiedy już wpadłam w sidła, zakochałam się na zabój, wtłaczał poczucie winy, odsuwał od rodziny.
Uderzał w zaniżone poczucie własnej wartości, pozbawił tożsamości.
Nie miałam na tyle siły, by uciec.
Wciąż starałam się bardziej, licząc, że będzie jak dawniej.
Mąż doprowadził sprytnie do tego, że nie miałam pracy.
Na początku nęcił, że kobieta jest od tego, by pięknie wyglądać i się nie męczyć.
On zapewni wszystko, co potrzeba dla rodziny.
Wpadłam w więzienie o zaostrzonym rygorze. Pełna kontrola 24 godziny na dobę.
Wyliczał pieniądze, a z upływem lat, coraz częściej podkreślał, że wszystko, co mamy, to dzięki niemu.
I że ja nic nie znaczę.
Szantażował. Straszył.
Urodziłam mu dwie córki.
Śliczne, naprawdę śliczne dziewczynki.
Starsza odziedziczyła po nim urok. Niebywały wdzięk. Wrodzony aktorski talent. Skradała show wszędzie, gdzie była. Wygrywała konkursy, występowała od najmłodszych lat w teatrze.
Gdy miała sześć lat, potrafiła już świetnie czarować, a nawet kłamać i manipulować.
Stała się pępkiem świata. Sama przyłożyłam do tego rękę.
Postanowiłam się jej poświęcić, żeby nie oszaleć.
Dałam całą swoją uwagę, miłość, nie stawiałam granic.
A ona mnie pochłonęła.
Wysysała całą energię, podobnie jak jej ojciec. Mnóstwo zachowań po nim przejęła.
A ja stawałam się coraz większym wrakiem. Nawet córka przejmowała nade mną kontrolę.
Bystrzejsza była, bardziej przebiegła.
W końcu urodziła się… Basia.
W ciąży dużo płakałam. Sporo ze mną już w pierwszych miesiącach przeżyła.
Przyszła do bardzo zimnego domu.
Dotykały ją ręce wyjałowionej, martwej matki.
Nie potrafiłam jej karmić.
Piła szybko z butelki.
Poród był szybki. Wyjątkowo.
Zupełnie jakby chciała mi pomóc. Ulżyć.
I tak było przez wszystkie lata.
Mieszkała w pokoju ze starszą siostrą, która kontynuowała swój spektakl.
Musiała być pierwsza, najlepsza, doskonała.
Maskowała zazdrość i nienawiść do małej konkurentki.
Szybko się zorientowała, że nie może jej wyeliminować.
Postanowiła więc ją zupełnie zdominować.
Zabierała najlepsze zabawki, oddawała zużyte kredki, podbierała rzeczy.
Jak już było za późno, to się zorientowałam, że Basia sama z siebie już jej wszystko oddawała.
Była w jej cieniu.
Nie zasługiwała.
Mój mąż wyśmiewał często Basię.
Poniżał je obie.
Ale starsza, dostawała jeszcze wtedy większą siłę.
Udowadniała, że jest dobra i że posunie się jeszcze dalej.
Basia miała niezwykle wrażliwe serce.
Rękę do rysunków.
Pisała piękne wiersze.
Uciekała w świat książek, wyobraźni.
Miałyśmy nić porozumienia.
Dużo rozmawiałyśmy, płakałyśmy wspólnie.
Ale ja się nie zorientowałam, że ona nigdy, nigdy nie mówiła o swoich problemach.
Wszystko dusiła w sobie, by mi nie dokładać.
Była jak balsam.
Przy tym bardzo mądra.
Stara dusza… w młodym ciele.
Pomagała w domowych obowiązkach, nie pyskowała, dobrze się uczyła.
Choć od dziecka miała nad sobą dwóch oprawców.
I zupełnie bezradną matkę.
Tak bardzo się winię, że nie byłam w stanie jej osłonić.
Zachorowała na białaczkę w wieku czternastu lat.
Choroba postępowała tak szybko, tak szybko, że ja…
Nie zdążyłam wyjść z syndromu ofiary, z własnego bólu i spotkać się już tylko z nią.
Dziś po wielu latach wiem, że to był jedyny sposób, aby mogła się… uwolnić.
Starsza siostra do dziś buduje swój PR na jej śmierci. Jest szefową dużej firmy. Nie ma zdolności do głębszych uczuć, nie potrafi odczuwać empatii, a jednak historia straty siostry ociepla jej wizerunek.
Pnie się po szczeblach kariery po trupach, wielu ludzi rani.
Ludzie są naiwni.
Nie dziwię się.
I ja całe moje życie oddałam komuś, kto nie był zdolny kochać.
Za to umiał dobrze się prezentować, dobrze wyglądać.
Prześwietlać dusze i je wykorzystywać.
Basia umierała jak święta.
Całe jej życie było cierpieniem.
Z potworną przemocą psychiczną.
A jednak miała w sobie dużo ciepła, spokoju.
W ostatniej rozmowie szlochała.
Przepraszała mnie, że nie dała rady.
I że jeszcze ona dołożyła mi cierpienia.
Choć tak bardzo nie chciała.
Dziś jestem już stara. W ośrodku dla zapomnianych. Starsza córka odwiedza mnie czasem.
Z mężem się rozstałam po śmierci Basi.
Na lekach psychotropowych, zdobyłam się na odwagę.
Jeśli chcesz usłyszeć mój stary głos… kobiety, która przegrała życie,
to mogę dużo powiedzieć o ironii losu.
O głodzie miłości.
Więzieniu.
O stracie.
Przestrzec Cię przed iluzją.
I namówić do oderwania się od ułudy bogactwa, sławy.
Naprawdę wielcy ludzie umierają w ciszy.
Święci są niepozorni.
Pożerani przez zachłanność, chciwość, dobijani przez zazdrość.
W cierpieniu można ich rozpoznać…
Niszczeni… mają w oczach…
Mają w oczach…
MIŁOŚĆ.