Jest taka ćma, która nie lata nocą. Wyglądem przypomina kolibra.
Można spotkać ją w Polsce.
Spija nektar z kwiatów, unosząc się w powietrzu.
Macha bardzo szybko skrzydełkami.
Płoszy się, widząc człowieka.
W dodatku nazywa się znacznie gorzej od rajskiego ptaka:
Panie i Panowie to fruczak gołąbek.
I ja wyrwałam się nocy.
Choć w ciemności wzrastałam.
Zakochałam się pierwszy raz w podstawówce.
Byłam romantyczna.
Czysta.
Pisałam wiersze, choć nigdy nie zdradziłam mojego płomiennego uczucia.
Chodziłam po ogrodzie.
Robiłam bukiety.
Pewnego dnia tata nie wiedział, że wróciłam szybciej ze szkoły.
Nakryłam go na zdradzie.
Dziś dopiero wiem, że tamto wydarzenie nie zmieściło mi się w głowie.
Zamroziło na długie lata.
Tata w dodatku wpadł w szał.
Zagroził mi, że gdy powiem mamie, to rozpadnie się z mojej winy rodzina.
Gdy zaczęłam się buntować, chwycił mnie agresywnie za ramiona i powiedział:
„Odtąd nie możesz na mnie liczyć!”
Co?
Ojca straciłam.
Tak zamknął mnie w „piwnicy” serca.
Od tamtej pory byłam przeklęta.
Biłam się z myślami.
Powiedziałam w końcu o wszystkim mamie.
Faktycznie. Tata się nie mylił.
Zaczęła się gehenna.
Mama szalała z rozpaczy.
Nie wstawała z łóżka. Była w depresji.
Zmarła dwa lata potem.
Nie znam dokładnej przyczyny.
Karetka ją zabrała i nie wróciła z powrotem.
Przez większość życia się winiłam.
„TO JA JĄ ZABIŁAM.”
Tata był silny.
Utwierdzał mnie w tym przekonaniu.
Nie bił mnie. Choć wciąż znęcał się psychicznie.
Miał dobre stanowisko.
Był podziwiany w naszym mieście.
Więc to ze mną było coś nie tak. Zabiegałam o niego.
Był wszystkim, co miałam.
Nie chciałam go więcej zawieźć, choć on na wiele sposobów wciąż mnie ranił.
Do domu przychodziły pachnące kobiety, mężczyźni w garniturach.
Grałam grzeczną dziewczynkę. Nikomu nie zdradzałam tego, co się dzieje w środku.
A ja gniłam, konałam.
Jest taka ćma, która nie lata nocą. Wyglądem przypomina kolibra.
Można spotkać ją w Polsce.
Spija nektar z kwiatów, unosząc się w powietrzu.
Macha bardzo szybko skrzydełkami.
Płoszy się, widząc człowieka.
Dziś mam 38 lat.
Dwa lata temu odkryłam syndrom, na który zapadłam 28 lat temu.
Cierpię na patologicznie zaniżone poczucie własnej wartości.
Zupełnie jak ktoś kto spędził kilka lat w więzieniu o zaostrzonym rygorze, z torturami na co dzień.
W każdej komórce mojego ciała jest informacja, że na nic dobrego nie zasługuję.
Negatywny obraz siebie jest tak mocny, że nawet gdy osiągałam sukces, panicznie bałam się, że ktoś odkryje, że to przez pomyłkę.
Że kogoś oszukuję.
Wstyd, wina i porażka to moje trzy siostry.
Przywykłam do tego stanu.
Nie wiedziałam, że można inaczej.
Wciąż spłacałam winę.
Kredyt, którego nie da się spłacić za żadną cenę.
Jak to robiłam?
Wchodząc w relacje, gdzie inni mnie wykorzystywali.
Przyjmowałam poniżenia, manipulacje bez umiejętności stawiania granic, zbuntowania się.
A gdy z kimś zaczynałam być blisko, uciekałam.
Znów do mojej celi.
Bo tak bardzo się bałam, że znów będę musiała cierpieć podwójne odrzucenie.
Mam to po prostu wyryte na czole.
Nikt mnie nigdy nie przepraszał.
Gdy próbowałam mówić o tym, co mnie rani, ktoś zawsze sprytnie odwracał kota ogonem.
Odchodziłam z przeświadczeniem, że to ja się mylę.
Czepiam bez sensu.
Zadręczałam myślami.
Skomlałam o miłość.
Fruczak gołąbek jest brzydki.
A jednak spija najsłodszy pokarm świata.
Choć jest ćmą, wyrwał się nocy do światła.
Od dziecka lubiłam ogrody i kwiaty.
Parę lat temu przez przypadek go przyłapałam.
Zaczęłam o nim czytać.
Dał mi nadzieję, że może i moja historia ma swój happy end.
Spotkałam później starszą kobietę.
Zaczęła mi opowiadać swoją historię.
Zupełnie jakbym słuchała siebie!
A gdy jej wyznałam, że mamy podobne doświadczenie,
zaniemówiła, a potem powiedziała słowa, które zaczęły mnie uzdrawiać:
„ALE MUSIAŁA PANI DUŻO CIERPIEĆ.”
Ja?
Cierpieć?
Wpadłam w szloch.
Nigdy tak nie pomyśliłam.
Do tego momentu byłam więźniem przekonania, że to wszystko, co mnie spotkało to przeze mnie.
A stan w którym tkwię to słuszna kara.
Dziś już nie żyję w grobie.
Bóg mnie leczy.
Codziennie przyjmuję Komunię, choć wielu ludzi to śmieszy.
Widzę zmiany.
Cała jestem zmianą.
Znam ból poczucia winy.
Gdy zrozumiałam, że Jezus wziął to wszystko na Siebie, dobrowolnie, po prostu Go pokochałam.
To się w głowie nie mieści.
Ta informacja mnie leczy:
był i jest Ktoś, Kto to po prostu wziął.
I w dodatku przebacza.
Dziś odzyskuję tę dziewczynkę, którą byłam kiedyś.
Mówię jej, opowiadam, że to nie przez nią zmarła mama.
Tata był złym człowiekiem.
Choć i jemu przebaczyłam,
lecz o to nie prosił.
Zrobiłam to, by uwolnić swoje serce.
Wspominam, gdy zakochałam się pierwszy raz.
Tamtego lata wszystko było beztroskie.
Jest taka ćma, która nie lata nocą. Wyglądem przypomina kolibra.
Można spotkać ją w Polsce.
Spija nektar z kwiatów, unosząc się w powietrzu.
Macha bardzo szybko skrzydełkami.
Płoszy się, widząc człowieka.
Nazywa się znacznie gorzej od rajskiego ptaka:
Panie i Panowie to fruczak gołąbek.
I ja wyrwałam się nocy.
Choć w ciemności wzrastałam.