Zawsze mówił, że święty jest człowiek, który potrafi w kilka minut wywołać uśmiech u kogoś z kim się rozmawia.

Faktycznie. I on wszystkich rozbawiał. Rozbrajał błyskotliwością umysłu.

Tam gdzie się pojawiał, zmieniała się rzeczywistość. Te same osoby, miejsce a atmosfera z chwili na chwilę się zmieniała.

Jego marzeniem było postawić kiedyś stopę na księżycu. Był mistrzem anegdotek. Duszą towarzystwa i…

psychologiem plus terapeutą zajęciowym w ośrodku dla upośledzonych ludzi.

Zapewniał, że to my „zdrowi” jesteśmy cofnięci w rozwoju, a oni oświeceni.

Zastanawiałam się, jak to się stało, że jemu nic nie odebrało nieskończonej kreatywności. Miał mózg otwarty na oścież na pomysły nie z tej ziemi. Do dziś krążą legendy o barierach które łamał.

Z głuchymi, nieinteligentnymi, ślepymi, cofniętymi ludźmi.

Jakby budował łódź i na zupełnie inną ziemię ich wszystkich transportował.

Pytałam go często:

czemu pracuje w tym ośrodku, w którym ludzie wytrzymują maks dwa lata? Przychodzą po studiach nabrać doświadczenia, a potem zarabiają kupę kasy w swoich gabinetach.

Śmiał się i mówił: „To nie jest praca. To moja pasja.”

A jak wytaczałam argumenty, że się uwstecznia. To z jeszcze większym spokojem i błyskiem w oku zapewniał:

„Mamo, to jedyne miejsce na ziemi, gdzie poznaję prawdę o człowieku.”

Po 10 latach został kierownikiem oddziału. Zarabiającym najmniej ze wszystkich swoich rówieśników. Po dwóch kierunkach studiów nie było go stać na nic, oprócz opłacenia rachunków w wynajmowanym pokoju. Żył minimalistycznie a i tak ledwo wiązał koniec z końcem.

Zaproponowaliśmy z mężem, że mu pomożemy. Kupimy gabinet w dobrej lokalizacji, by mógł w końcu zarabiać normalne pieniądze.

Powiedział:

„Jeśli chcecie mnie uwięzić, proszę bardzo.”

Jego pracą była praca w terenie. Z grupą niedorozwiniętych ludzi dla których był jak dyrygent.

A oni rozwijali swoje pasje. Odzyskiwali wewnętrzne siły. Ich grupa miała nazwę: „poszukiwacze skarbów”.

Ich codzienne zajęcia jak u archeologów. Mój syn sam tworzył makiety, plansze, prototypy narzędzi do zajęć, by rozpoznawać emocje, rozwijać swoje umiejętności.

Jego powiedzonko:

„Jak ktoś zaczyna od zera, ma sporo szczęścia! Nie ma nic do stracenia.”

Był jak mały książę. Ciągle przemierzał świat i tylko on rozumiał swoją miłość. Śmierdzący, niewyremontowany ośrodek z marginesem społeczeństwa, do którego nieustannie wracał.

Zmarł nagle 15 lutego. Zatrzymało mu się serce. W wieku 35 lat. Bez żony, bez dzieci. W kawalerce, którą wysprzątał.

Nawet naczynia były umyte.

Do niczego się nie przywiązał, jakby wiedział, że jest tylko na chwilę. Nie spełnił moich oczekiwań ani męża. Mieliśmy z nim spory kłopot już jak te studia wybierał. W naszych oczach się marnował. Nie to co jego siostra lekarka.

Dopiero na pogrzebie który bardzo długo trwał. Zrozumieliśmy kto to był.

Przygotował swoich podopiecznych na rozstanie. Wiedział jak połamane serca mają w ciągłej żałobie porzuceni ludzie a emocjonalni jak nikt z nas, z sercem na wierzchu.

Ćwiczyli znikanie i komunikację poza kontaktem fizycznym. Powstała nawet cała mapa. Wisi na ścianie w ośrodku do dziś. Jest też tor przeszkód po stracie i żałobie.

Powstawał na przykładzie psa za którym tęsknił Waldek z Zespołem Downa, no i babci Józi co piekła najlepsze drożdżówki upośledzonej Misi.

Było też zadanie. Każdy zostawił wielki kamień na podwórku, który ciążył a po środku zasadzili drzewo wspomnień, co w listki łapie wszystkie smutki i jesienią odczepia, by z wiatrem poleciały do kogoś za kim tęskno.

Młody facet. Wulkan radości. Z głową w kosmosie, z którego brał pomysły. Możesz wierzyć lub nie, ale on przewidział swoją śmierć. Często mówił, że ma mało czasu, by zrealizować wszystkie pomysły.

Koleżanka z oddziału mówiła przez mikrofon.

„Wojtek ciągle powtarzał, że roboty nie zmieni, bo tu jest ziemia obiecana. Dla nas był jak budowniczy arki dla osób, które świat traktuje gorzej niż zwierzęta. On widział ich niewinność, dlatego ich ochraniał. Zapewniał, że z pozoru jest tu biednie, że pracujemy na żyle złota. Był pewien, że to dzięki nim ludzie się jeszcze nie powybijali. Gdybyście tylko mogli usłyszeć jak w zwykły szary dzień, w sali poszukiwaczy skarbów…

wszyscy się śmiali…”

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią