Nigdy nie otworzyłem swojego serca. A tam?
Oj!
Działo się.
Od dzieciaka wiedziałem, że gdy zrobiłem coś źle, muszę się ukryć, skłamać, schować.
Bo jeśli wydało się…
Dobrego słowa nie usłyszałem praktycznie nigdy na swój temat. Byłem kiepskim uczniem, którego roznosiła energia, sprawiający problemy rodzicom.
Zostałem elektrykiem. Szarym gościem ledwie wiążącym koniec z końcem. Z żoną nie rozwiodłem się, choć nie było mowy o normalnej relacji. Nie wiedziałem nawet, co to znaczy być mężem i ojcem.
Powielałem wszystkie schematy, w których wcześniej żyłem.
Dzieci spłodziłem i tyle. Myliło mi się nawet w której są klasie. Na wywiadówce nie byłem. Raz zaproponowałem, ale się wycofałem po tym jak usłyszałem od żony przed synem, że nawet matury nie mam, ledwo szkołę zawodową skończyłem i wstyd tylko przyniosę.
Wstawałem codziennie wcześnie rano i wracałem pieszo wiele przystanków zamiast wsiąść w autobus. Nigdzie się nie spieszyłem. Zarabiałem marne pieniądze na dom, w którym nieswojo się czułem.
Jak bezpański pies. Od błąkających się, wychudzonych kundli z wielkimi oczami w pewnym momencie już niczym,
niczym
się nie różniłem.
Mojej córce urodził się syn. Do dzieci i kundli miałem miękkie serce, więc znów musiałem w rodzinie ukrywać się.
Że ja stary, pomarszczony dziad wzruszam się, gdy go widzę. Trzymam na rękach.
Przypominały mi się obrazki z mojego dzieciństwa. Najbardziej lubiłem moment, kiedy po moich szaleństwach, wielu przegranych bitwach, odrzucany w niezliczonych momentach…
Stawałem tylko ja wśród ciszy padającego śniegu. Ściągałem rękawiczkę i płatki topiły się na moim ręku. Kładłem się, robiłem orła, wyciągałem język i łapałem śnieg. Chciałem połknąć jak najwięcej.
Potem wracałem i znowu awantura. Że cały jestem mokry i będę chory. Ale za chwilę tej wolności i swobody i tak bym to zrobił jeszcze raz.
Drugi moment który mnie przenosił w inny świat… to wskakiwanie do jeziora. I natychmiastowa utrata słuchu. Takie dziwne uczucie, że nie docierają nagle żadne dźwięki. Wszystko wytłumione. Nikt nie krzyczy.
Można spotkać swoje myśli.
Tak wyobrażam sobie moment śmierci.
Żałowałem, że nie mogę dłużej wytrzymać pod wodą. Być jak ryba, mieć spokój.
Mój wnuk miał taką zabawę, podbiegał do mnie, wspinał się na mnie i mi uszy zatykał. Potem oczy i tak na zmianę.
I pytał: „co widzis dziadek?”
A jak uszy to wrzeszczał:
„dziaaaaaaaaaaaaaaaaadek słysys? słysys?”
A ja się śmiałem. Bardzo śmiałem. Przed nim otwierałem swoje serce. Opowiadałem o świecie, który znam. A on się interesował. Patrzył na mnie jakbym miał tajemną wiedzę. Za mną chodził i do nogi się tulił. Bawił się potem w moją pracę. Kabelki montował na klamkach szafek.
W przedszkolu się chwalił na Dzień Dziadka, że jego dziadek to bohater, bo ma sposób na ciemności. Umie przywracać światło. Wszystkie dzieci natychmiast łapały temat, bo bały się mroku nocy.
Zaczęły do mnie dochodzić te słowa… ale minęło trochę czasu, zanim naprawdę usłyszałem, że ja… moja szara praca mogą wzbudzać pozytywne uczucia…
Wczoraj odwiedził mnie w szpitalu. Okazało się, że mam raka trzustki i to zaawansowanego. Wiesz co to znaczy nie?
Znów zatykał uszy i oczy. A ja przy nim czuję się jak dzieciak, co wpadał kiedyś do jeziora i niczego nie słyszał i wolność odzyskiwał.
Czekałem wiele lat, by spotkać kogoś kto mnie otworzy i da odwagę popatrzeć na siebie. Wyrzucić co ciąży. Nie wiem jak to powiedzieć.
Głos mi się łamię na samą myśl, sporo ryczę ale się już nie wstydzę i już się nie kryje. Lecą łzy.
Miałem szansę przejrzeć się w oczach małego dziecka i przypominać sobie kawałek po kawałku szmat czasu, całą drogę mojego życia.
Już nic nie straszy.
Usłyszałem słowa, które nadały nowy bieg mojej historii…
„kocham Dziadka! Dziaaaaaaaaaaaaaaadek Słysyyyyyyyyys? „