„Przez większość życia byłem świnią.”
Nie spojrzał na mnie. Patrzył w okno pełen wstydu.
Powtórzył.
„Przez większość życia byłem świnią.”
„Dzieciństwo do pewnego czasu szczęśliwe. Wychowywany na wsi. Ze wspomnieniami bujanej ławki, pierogami z owocami, racuchami i kopytkami babci. Z pasjonującymi zajęciami przy zwierzętach, na roli z dziadkiem.
Kiedy miałem 5, może 6 lat znalazłem gazetki dla dorosłych. Mój ojciec był marynarzem, miał też takie karty z obrazkami, które natychmiast przeniosły mnie w świat intensywności, doznań, przyjemności, których nie rozumiałem jeszcze wtedy.
U nas te sprawy to nigdy nie był temat tabu. Miałem starszego brata. I on wprowadzał mnie w tajniki cielesnej zabawy. Dzięki temu byłem uznawany w grupie rówieśników za kogoś kto zna tajemne sprawy i zawsze jest krok z przodu.
Dawało mi to wszystko sporo swobody, wolności, pewności siebie. Wstydu nie miałem. Poczucia winy tym bardziej. Nie. Nigdy. Brałem, co chciałem.
Przed kobietami się szybko wypalałem. Potrzebowałem coraz mocniejszych bodźców, by organizm był w stanie gotowości. To fakt. Ale zrzucałem to na alkohol i inne używki.
Po ślubie nie byłem w stanie reaktywować się w sypialni bez filmów na start. Żona nie chciała oglądać. Więc ukrywałem to przed nią. Pobudzałem się w kiblu i potem szedłem do niej.
Tak poczęły się moje dzieci. Kiedy myślami byłem daleko od żony, za to wśród rozmaitych perwersji.
Kamil i Jagoda.
Wierności nigdy nie było w moim życiu. Tak jakby wiele innych facetów mieszkało we mnie. W mojej głowie, w ciele. I wciąż na jakikolwiek impuls kazali reagować, by zaspokoić się.
Nie jednego faceta, a całe stado.
W wieku 40 lat zacząłem mieć napady lęków, paniki, depresję. Umarły byłem w środku zupełnie, a przy tym ciągle zmuszany do poszukiwania adrenaliny, wstrząsów. Jakby trupa w środku reaktywować można było jedynie za pomocą elektrowstrząsów.
W pewnym momencie nie było już niczego, czym mógłbym się wskrzesić. Uzależniłem się od wszystkiego. Żona mnie zostawiła i zabrała dzieci lata temu.
A ja się błąkałem po świecie, w tłumie ludzi, którzy dopingowali mnie w tym chlewie.
Brzydziłem się siebie, choć nie umiałem tego nazwać. Karałem się na milion sposobów, myśląc, że cały czas wybieram wolność.
W tym więzieniu spędziłem wiele lat. Z łańcuchem na sercu, kamienowany pokusami, za którymi szedłem w ciemno. Jak świnia nigdy nie patrzyłem w niebo.
Staczałem się na dno.
Aż w końcu trafiłem tutaj. Z diagnozą, z której się nie wychodzi. W ciele tak splątanym i rozrywanym na wszystkie strony świata, że trudno się ze sobą pogodzić.
Mój syn od dawna uwikłany w nieczystości. Dzisiaj ma 25 lat. I jest wrakiem człowieka, którego nie można oderwać sprzed komputera.
A moja córka? Wpadła w sidła facetów podobnych do mnie. I dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, co narobiłem.
W co się wpakowałem. W jakim grobie żyłem. Jak życie własne i swoich dzieci zaprzepaściłem.
Zaraziłem ich największym syfem świata: nieumiejętnością zapanowania nad cielesnością. A więc życiem w więzieniu, w niespełnieniu, bez umiejętności tworzenia głębokich relacji.
Wszystko na płytko.
Przez większość życia byłem świnią.
Przez większość życia byłem świnią. Ale dzisiaj odzyskuję nadzieję. Choroba, ból i cierpienie to dla mnie wielka szansa.
Czuję to w kościach. Leżałem jakiś czas temu obok gościa, który miał bardzo podobną historię do mnie.
Zmarł tydzień temu na moich oczach. Bardzo spokojnie. Więzień własnego ciała, wychodził z zakładu karnego właśnie wtedy, gdy choroba go osłabiała.
Ironia losu. Korzystał z terapii, kapelana. Było tutaj sporo modlitw.
A ja na własne oczy zobaczyłem, że ktoś kto jak świnia cały ubłocony, może na białym prześcieradle na chwilę przed śmiercią stać się oczyszczonym.”