Dotrzeć do serca świata

Czy można być niezauważalnym a dotrzeć do serca świata?

Mój tata czekał na wnuka. Mama zmarła.

Przeżyliśmy oboje to bardzo. Krótko potem zaszłam w ciążę. Zaczęło się nowe życie.

Miałam mnóstwo pytań do doświadczonej kobiety, których odpowiedzi nie usłyszę. Kto jak kto ale mama znałaby receptę na niepokoje, różne dolegliwości.

Urodził się chłopiec.

Lekarze prawdę dzielili nam na części.

Nie będzie biegał, chodził, nie wstanie z łóżka, sam nie będzie jadł, nie wypowie słowa.

Głowa ledwo pracuje, serce bije mocno. Choroba nieuleczalna.

Niepodobny był też do zdrowych bobasów. Szlochałam głośniej od wszystkich dzieci na porodówce.

Nikt nie słyszał.

Gdy wróciliśmy po paru miesiącach tułaczki po szpitalach do domu…

(nie, nie do naszego bloku…

do chaty pod lasem, gdzie mieszkał mój tata)

wiedzieliśmy, że wszystkie ręce na pokładzie są bezcenne. Mój mąż pływał, więc nie było go w domu przez wiele tygodni.

Dziadek na nas czekał.

Przechwycił wózek i wziął Stasia na ręce.

Poryczałam się i nigdy tego nie zapomnę. Mówił do niego jak do zdrowego dziecka, patrzył, ściskał i całował.

To rączkę, to stópkę.

Żartował.

I mówił: „to na Ciebie czekaliśmy całe życie”.

Przedstawiał mu ze zdjęć po kolei całą rodzinę. I potem…

aż do końca

wyręczał mnie we wszystkim, gdy tylko mógł.

Był potrzebny.

Przy tak chorym dziecku akcja rozgrywa się 24 godziny na dobę. Przyjeżdżał ze wsparciem też do nas personel medyczny.

Znaliśmy wszystkie scenariusze i możliwe momenty załamania stanu zdrowia i ostatniej prostej.

Mój tata 75 lat a jakby rodził się na nowo. Słabli w podobnym tempie.

Mój tato mówił: „zobacz Anusia, podobni jesteśmy do siebie”.

I ja uczyłam się czułości. Przy nich zwolniłam. Nie spieszyłam się nigdzie. Po dwóch latach żyliśmy jak pustelnicy.

Wokół najprostszych czynności. W czterech ścianach starej chatki.

A ja przeciskałam się przez rozpacz, żal, nerw (powstrzymam się od przekleństw) i potworne poczucie winy.

Byłam pewna, że to moja wina, nie tak jadłam, nie tak zachowywałam się w ciąży. Coś na pewno przeoczyłam? Coś źle robiłam?

Przedzierałam się przez te wszystkie pytania, zmagania i powoli na horyzoncie odsłaniał się zupełnie inny obraz matki.

Do której całym swoim życiem Staś mnie zaprosił.

Natręctwa myśli, niespokojne sny, nerwicowe zachowania to był mój chleb powszedni.

W „poprzednim” życiu mieszkaliśmy w dużym mieście. Chorującym na arytmie i nadciśnienie.

Codzienność w lesie, przy gasnącym chłopcu, wyciągała mnie powoli ze wstydu, kompleksów.

W przestrzenie uczuć jakich nie znałam… aż do prostoty.

Najpiękniejszej którą odnalazłam.

Odpadały ze mnie powoli wszystkie oczekiwania. Już nie była ważna moja praca, pieniądze, kariera, podróże, torebki, instagram.

Wszystko bym oddała za te drobne iskierki, za chwile gdy patrzył świadomiej niż zwykle.

Uśmiechnął się parę razy zaledwie w ciągu 3 lat życia. Ale to było jak pochodnia. Łzy wzruszenia moje, męża, taty staruszka, co nie chciał go wypuszczać ze swojego łóżka.

Cała nasza trójka odkrywała nowe lądy bez konieczności wychodzenia z kuchni, pokoju i sypialni.

Kąpiel, przebieranie, odsysanie z trudnego obowiązku powoli zmieniały się w rytuał dotyku i czułości.

A karmienie? Miałeś kiedyś ucztę w zwykły szary dzień?

My tak.

W naszej pustelni.

Nie masz pojęcia jak może smakować ziemniak z własnej działki pieczony na masełku w skorupce. Chleb maczany w jajku. Placki z cukrem pudrem.

Kawałek, po kawałku delektuję się do dziś wszystkim co wkładam w usta.

Nie ma lipy.

Mój syn mi to pokazał. Każda czynność na wagę złota. Może się nie powtórzyć.

Kawę piłam jak w kawiarni na tarasie w hotelu z milionem gwiazdek na naszej wgniecionej z prawej strony kanapie.

Patrząc na mojego męża, który miał naszego syna na kolanach. I czułam się coraz bardziej zakochana, gdy widziałam, że dziecko brzydkie nam się trafiło, słowo daję. Powykrzywiane, chore, sine. I dlatego właśnie zaczęliśmy odkrywać to, co nieoczywiste.

Głęboko.

Jakoś tak bardzo głęboko.

A tam ukryte tajemnice.

Dzisiaj rocznica jego śmierci. W dniu gdy umierał paliliśmy gromnicę. Śpiewaliśmy psalmy.

„Bramy, podnieście swe szczyty,

unieście się, odwieczne podwoje,

aby mógł wkroczyć Król chwały.

Kto jest tym Królem chwały?

Pan, dzielny i potężny!”

Na szczęście mój mąż wrócił z morza. Czuwaliśmy wszyscy.

I opowiadaliśmy synowi o rzeczywistości, której sami nie znaliśmy. On szedł pierwszy. Zostawił nas w pewnym momencie.

Czy można być niezauważalnym a dotrzeć do serca świata?

W sercu świata znalazła się stara, leśna chata, która nieustannie tętni pełnią życia. Nie taką którą zna chora na arytmie i nadciśnienie ludzkość, która pędzi co dnia.

Tu jest głęboka cisza.

Nieustanna modlitwa.

Kiedy rozmawiamy, śmiejemy się, gotujemy, jemy, sprzątamy, pracujemy w pocie czoła, gdy się kocham z mężem, gdy czekamy aż pewnego dnia spotkamy znów

małego chłopca,

który dotarł do serca ziemi, przeżył zaledwie 3 lata niezauważalny dla świata, skonał o 07:30..

gdy Ty pewnie w spirali zadań, obciążeń, trosk… zapominasz żyć, bo przecież masz na głowię tak wiele sprawy… dom, rodzina, praca…

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią