Gdybym mogła cofnąć czas, nie zadawałabym sobie pytania zaczynającego się od…
„CZY…”, ale od …
„JAK?”
Jestem architektem. Tworzę plany, które później rękami innych ludzi, dostają fundamenty, mury, ściany.
Zaprojektowałam wiele domów, budynków pracy.
Długo nie chciałam przyjąć do siebie, że to co człowiek tworzy, niszczeje. Tak naprawdę jest martwe.
Wyszłam za mąż po studiach.
Zakochałam się.
Przez pierwszy rok znajomości kochaliśmy się praktycznie w każdym miejscu i o każdej porze.
Szalona namiętność. Pożądanie, którego nie zapomnę.
Wspólne marzenia i plany.
Znowu plany… jak w architekturze.
Te plany nie na papierze, ale w naszych głowach, rozmowach.
Jak będzie wyglądała nasza rodzina? I wplatane, gdzie się da:
„Nie wyobrażam sobie bez Ciebie życia.”
Mijały miesiące od ślubu.
Nie mogliśmy zajść w ciążę.
Seks przestawał smakować.
Wkradło się napięcie.
Do sypialni weszli lekarze, rodzice, znajomi.
Sto pytań, czasem oskarżeń:
„Już czas na dziecko. Na co czekacie? Nie możecie być tacy wygodni. Tylko Wy i kotek.”
Gdy dostawałam okres przeżywałam gehennę.
Znów krew.
W małżeństwie zaczęło być bardzo zimno.
W końcu zdecydowaliśmy się na próbę in vitro.
Już od jakiegoś czasu czułam, że mąż jest ode mnie daleko.
Straciłam swoją witalność, atrakcyjność, radość z naszych zbliżeń. Bardzo się bałam, że niebawem będę musiała dzielić się nim z kochanką.
Miał zawsze duże potrzeby.
Moja obsesja na punkcie posiadania dziecka osiągnęła już taki punkt, że zstąpiłabym do piekła, by w końcu je mieć, przytulić.
Dziś jak o tym myślę, nie potrafię siebie zrozumieć. Jak silne są instynkty?
Poza tym zabrnęliśmy już tak daleko, że dziecko jeszcze nie przyszło na świat, a już dostało ode mnie zadanie: SCALIĆ NA NOWO RODZICÓW.
Intymność zabrało laboratorium, a bliskość kojarzyła się z bólem i tym, że coś z nami nie tak.
Nie jesteśmy w stanie spłodzić dziecka.
Gdybym mogła cofnąć czas, nie zadawałabym sobie pytania zaczynającego się od…
„CZY…”, ale od …
„JAK?”
Jestem architektem. Tworzę plany, które później rękami innych ludzi, dostają fundamenty, mury, ściany.
Zaprojektowałam wiele domów, budynków pracy.
Długo nie chciałam przyjąć do siebie, że to co człowiek tworzy, niszczeje. Tak naprawdę jest martwe.
Poczęcie dziecka to największa, szalona tajemnica, odbywająca się w momencie zjednoczenia kobiety i mężczyzny, w dodatku wśród orgazmu, zasilona substancjami pełnymi przyjemnych doznań.
W naszym przypadku mój mąż pobrał nasienie sam, w pokoju ze świerszczykami. Podniecał się innymi kobietami.
Ja byłam faszerowana hormonami.
Żeby urodziła się nasza córka, na straty poszła czwórka.
W ciąży byłam pełna lęku.
Tak wiele włożyliśmy wysiłku.
Co jeśli nie donoszę?
Budziłam się w stresie, patrzyłam czy nie krwawię, każde pobolewanie kończyło się panikowaniem.
Męża odsunęłam zupełnie.
Wciąż miałam do niego roszczenia i pretensje.
Wpadłam w kolejną obsesję.
Ja coraz grubsza, opuchnięta, a on przystojny, w garniturze, zostaje na kolacje służbowe.
Zgubiliśmy siebie po drodze. Trudno odbudować relacje emocjonalną, nić porozumienia, więź, którą zerwaliśmy już dawno.
Macierzyństwo rozczarowuje w wielu punktach.
Nie mówi się o tym głośno, bo trzeba zakładać maskę pt.: „Matka-Polka”.
Byłam wykończona.
Samotna.
Sfrustrowana.
Wśród momentów, które dodawały siłę.
„Pokochałam” to dziecko, tracąc wszystko inne.”Pokochałam to dziecko, tracąc wszystko inne.
A więc zawłaszczałam ją. Hodowałam. Chowałam pod kloszem. Idealizowałam.
Dziś jest już skrajnym narcyzem. Mamy potworne problemy wychowawcze.
Zaburzenia osobowości. Stany depresyjne zawsze wtedy, gdy coś nie pójdzie po jej myśli.
Jest skrajnie egoistyczna.
Rani mnie słowami, zachowaniem.
Szaleję na myśl, że mogłaby sobie coś zrobić.
Szantażuje mnie, manipuluje coraz to nowymi sposobami.
Mąż jest.
Wraca do domu.
Posługujemy się tym samym adresem i nazwiskiem.
Wymieniamy grafikiem, obowiązkami.
Na wakacjach opalamy się na leżakach obok siebie.
Nic więcej.
Gdybym mogła cofnąć czas, nie zadawałabym sobie pytania zaczynającego się od…
„CZY…”, ale od …
„JAK?”
Jestem architektem. Tworzę plany, które później rękami innych ludzi, dostają fundamenty, mury, ściany.
Zaprojektowałam wiele domów, budynków pracy.
Długo nie chciałam przyjąć do siebie, że to co człowiek tworzy, niszczeje. Tak naprawdę jest martwe.
Wczoraj usiadłam w pokoju mojej córki. Wyjechała do koleżanki.
Pokój jest piękny, designerski.
O nią boję się szalenie. Jak przez całą ciążę. Ma pusto w głowie. Zero odpowiedzialności. Narkotyki, alkohol, seks z przygodnymi chłopakami.
Ryczałam.
Łzy jak grochy.
Gdybym raz jeszcze projektowała moje życie, zrobiłabym wszystko inaczej…
Myśląc tak, swoje dziecko w głowie zabijam?
Zaczęłabym związek z mężczyzną, w którym się zakochałam, od czystości.
Od poznania się nie tylko cieleśnie, ale od środka.
Przygotowała na ucztę jakim jest kochanie. I nie zaniedbała czułości, bliskości.
Małżeństwo na pierwszym miejscu.
Nasza relacja. Pielęgnowana każdego dnia.
Mam nadzieję, że córka pewnego dnia i tak przyszłaby na świat.
Naturalnymi siłami.
Czekałabym na nią cierpliwie, ufając naturze, przygotowałabym się na tę trudną rolę psychicznie i duchowo. Nie tylko fizycznie.
Moja rodzina to dziś wrak. Na zewnątrz dom piękny. Wszyscy zazdroszczą. Od środka zgliszcza.
Gdybym mogła cofnąć czas, nie zadawałabym sobie pytania zaczynającego się od…
„CZY będę w ciąży”, przestałabym o tym marzyć i śnić,
ale wzięłabym się do roboty i wyszła od pytania:
„JAK?”
Jak być żoną i matką… by innych i siebie nie krzywdzić.