Lubiłem świeżą pościel i prześcieradło po praniu. Zapach, dotyk. Od razu się lepiej spało.
Dużo dziewczyn mi się podobało. Już małemu dzieciakowi serce szalało na samą myśl. Z kolegami odwalaliśmy różne akcje na podwórku i w akademiku. W akademiku też. Ojciec wiedział jak to jest i szybko dał mi prostą instrukcję: „nie bądź głupi, zabezpieczaj się”. Matka próbowała wtłaczać gadki o czystości przed ślubem. Szybko policzyłem, że i ja przed ślubem się pojawiłem. Zaskoczyłem wszystkich. Słyszałem nawet kiedyś rozmowę mojej matki z ciotką, że gdyby nie ja, pewnie nie ułożyłaby sobie życia z ojcem.
A więc jestem zaskakujący, nieprzewidywalny, pojawiam się w najmniej oczekiwanym momencie. I faktycznie tak było odkąd pamiętam. Pełen czaru, poczucia humoru. Już w podstawówce zdobywałem serca nauczycielek. Talent aktorski pomagał mi w zdawaniu z klasy do klasy bez specjalnej nauki. Ale tylko ja wiedziałem, że mam rysę. Gdzieś głęboko w duszy. Bycia niechcianym i wciąż zabiegającym o przyjęcie, komplementy.
Zdobywałem więc dziewczyny na ilość, bo wciąż siebie testowałem. Ale głód miłości, czułości zamiast się zmniejszać, przybierał takie wielkości, że zaczął mnie pożerać.
Nie wiem od ilu pokoleń moja rodzina starała się za wszelką cenę, by NIE mieć dzieci. NIE być rodzicem. I jak wielu z nas przechytrzyło swoich starych już na start.
Na jednej z imprez w czasie studiów spotkałem przypadkiem Justynę. Dziewczynę, w której kochałem się jako mały chłopak. Mieszkała niedaleko, a potem się wyprowadziła. Miała wielkie brązowe oczy i długie czarne włosy. Oszalałem tamtej nocy, zapominając nawet, że jestem w związku. Pożerałem ją całą w czasie tańca. Potwór we mnie był już ogromny. Gdyby nie postawiła granicy, nażarłbym się nią w tym czasie i kto wie, pewnie czar by prysł.
Ale ona stała się niezdobytym marzeniem. Szukałem ją potem, adorowałem. Zakończyłem wszystkie sprawy i chciałem ją zdobyć. Wytrwać we wstrzemięźliwości okazało się trudniejsze od wszystkich moich dotychczasowych wyzwań.
Na spiętej dupie wydawało mi się, że zwyciężam, ale zdradzałem siebie, przede wszystkim siebie, już nie z kobietami na żywo, ale tymi z internetu, filmików. Przewinęło się ich kilkadziesiąt.
W końcu wzięliśmy ślub. Myślała, że się zmieniłem. Ale ja dobrze się nawet sam przed sobą ukryłem.
Nasz syn nas nie przechytrzył. Chcieliśmy go oboje. Justyna bardzo chciała mieć dzieci. Była czysta i tak piękna, że ciągle to odkrywam i pojąć nie umiem, że to we mnie się zakochała i mnie wybrała. Nie chciała brać pigułek, tłumaczyła, że nie chce hamować największej siły w sobie. Lata temu obiecała przed Bogiem, że ta sfera będzie ucztą, nie stanie się fast foodem.
Lubiłem świeżą pościel i prześcieradło po praniu. Zapach, dotyk. Od razu się lepiej spało.
Może nie uwierzysz, ale gdy miał być nasz pierwszy raz, ja nie byłem w stanie. Wtedy jej wyznałem wszystko i popłakałem się w naszą noc poślubną jak dziecko.
Ona przytuliła, nie odrzuciła.
Moją przemianę dopełnił nasz syn.
W ciąży okazało się, że jest chory. Moja żona z mieczem w sercu. Była czysta, a właśnie ona porażona diagnozą. Ze mną obok dopiero uczącym się męskości. Próbującym trzymać siebie na wodzy.
Przez parę miesięcy byłem na takim dnie psychicznym, że o seksie nie pomyślałem nawet. Jakby ktoś mnie wsadził do pieca, bym dojrzał i przestał skupiać się na własnych przyjemnościach.
Mój syn zaczął moją przemianę zanim świat go ujrzał.
Pod koniec ciąży wydobyliśmy się z piekła. Tańczyliśmy w pokoju, spacerowaliśmy, robiliśmy album ze zdjęciami i zastanawialiśmy się, jak to jest być rodzicami kogoś, kto szybko umrze. Justyna powiedziała: „ta przygoda nie może się tak skończyć”. Czułem jego ruchy, widziałem na USG bicie serca. Ale tak bardzo bolała myśl, że owoc naszej miłości jest zraniony na start. Byłem przekonany, że to kara za moje życie do momentu, w którym go nie wziąłem na ręce.
Miał pełno czarnych włosów na głowie za Justyną i mocne dłonie, bo ścisnął mój palec. I zasnął, gdy go kołysałem. I kiedy go chrzciliśmy na sali w imię Ojca, Syna i Ducha zacząłem ryczeć głośniej niż on. Jakby wielka siła dostała się w moje serce i w jednej chwili zabrała wszystkie nieczystości. Nie umiem tego wyrazić słowami. Poczułem się wolny od zniewoleń, bycia brudnym, niegodnym.
Nasz syn był z nami parę godzin 25 marca. Nie oddałbym ich za żadne skarby świata. Białą trumienkę niosłem pod ołtarz osobiście, a potem na cmentarz.
Justyna mi wyznała, że nigdy nie czuła się tak kochana. A i wszyscy ludzie pełni podziwu, nie spodziewałem się tego. Już z tak połamanym sercem nie czekałem na pochwały, a zostałem okrzyknięty bohaterem i facetem, którego zazdroszczą Justynie inne kobiety.
Wiem, że tam na porodówce oprócz nas i personelu był Ktoś jeszcze. W tej ciemności zrobiło się naprawdę jasno. Ktoś kogo nie znam, ale chcę poznać. Kto wyzwolił mnie z moich uzależnień, zabrał w jednej chwili razem z synem, głód bycia odrzuconym i niekochanym.
Ktoś kto będąc Bogiem, mógł zrobić wszystko, a zaskoczył mnie bardziej niż ja… moich rodziców.
Stał się człowiekiem… po prostu… by pokazać mi gdzie moja wina, ale zaraz podać lekarstwo
i zaprosił mnie w dodatku,
mnie
bym przyjął i stał się ojcem…
świętego syna.