Nosiłem go na barana. To była nasza najlepsza zabawa. Czasem już od rana, jeszcze przed szkołą.
Bardzo wolno rósł, lekki był. Kładłem się koło niego, żeby mógł wczołgać się.
Biegaliśmy po domu na rozgrzewkę i przewracaliśmy się.
Bo o to właśnie w sumie chodziło. Śmiał się wtedy głośno. Ja przecierałem spodnie na kolanach i zdobywałem siniaki a jemu nic się nie działo. Spadał na mnie po prostu. Jak gdyby nigdy nic. I rechotał na cały dom.
Raz mama już naprawdę wkurzyła się, bo ulewał. Chudł zamiast rosnąć. Dziwny był. A ja chciałem, żeby się uśmiechał. Bo tylko leżał całe dnie.
Jeszcze oberwałem: „NIE NOŚ GO! IDŹ DO SWOJEGO POKOJU”.
Przyjeżdżała superowa pani doktor, która zawsze zaczepiała mnie i różne pielęgniarki. Dawały mi kabelki do potrzymania, raz nawet słuchawki, bym mógł posłuchać, jak bije serce Michałka. Podobała mi się ta cała akcja. Torba w której różne ciekawe rzeczy i nawet maszyna, która za Michała oddychała, jak było mocno źle.
Długo winiłem się, że to przeze mnie gorzej się czuł, może za mocno szarpałem go. Na szczęście raz przyszła pani Olga do mnie z tego hospicjum a nie do niego. Pobawić się ze mną. I jej powiedziałem, że Michał przeze mnie tak źle się czuje, bo się z nim bawiłem.
Przytuliłem się do niej, nawet mama przyszła do mnie tego dnia wieczorem. I też mówiła, jak ta pani, że to nie przeze mnie.
To była dla mnie wielka ulga.
Potem na jakiś czas, na trochę lepiej się Michał poczuł. Był opóźniony jak wiosna w tym roku. Dlatego ta historia mimo że upłynęło 5 lat wraca do mnie…
bardzo kochałem mojego brata. Aż trudno mi o tym mówić. Nie chcę się rozklejać jak baba. Był jaki był. Tak jak słucham tych rozmów o upośledzonych, chorych dzieciach. Nic nie rozumiem, za głupi na to jestem.
Pamiętam jak w ciąży z nim mama była. Podbiegałem do niej i słuchałem jak burczy wszystko i się rusza. Wołałem do niego, do brzucha: „TO JAAAAA TWÓJ BRAT! JESTEM TUTAJ! MAM NA IMIĘ RADEK!”
Bardzo chciałem mieć rodzeństwo. Mamę zabrali na poród do szpitala. Po paru miesiącach dopiero wróciła. Przez ten czas z tatą oglądałem mojego brata parę razy przez szybę. I aż trząsłem się na jego widok. Chciałem wziąć na ręce. I do domu. Bo zbudowałem specjalnie kolejkę, którą mieliśmy się bawić. Jak już w końcu wypisali ich do domu, siedziałem z tyłu i trzymałem go za nogę. Miał rurki jakieś na twarzy. Wyglądał jak robot.
Tak do dziś rodzice opowiadają:
„Radek szalał za Michałem od samego początku”.
Pamiętam jego śmiech, jakby to było wczoraj. Ostatnio przeczytałem w internecie znowu jakiś wpis „specologów”, że takie dzieci nie powinny rodzić się.
Mam 17 lat. Zmarł mi brat. Chory był od urodzenia. Ale mam z nim najlepsze wspomnienia z mojego dzieciństwa. Byliśmy świeżo w żałobie, kiedy moje koleżanki i koledzy brali udział w protestach.
Moja mama płakała bardzo, serce miała potłuczone. Ojciec się schował w garażu i w pracy. A i ja nie umiałem się odnaleźć. Dobrze, że była pandemia, zostawałem w domu i nie musiałem się pojawiać w szkole.
Im starszy jestem, tym bardziej nie rozumiem, co się dzieje na świecie i przez kogo jest tu tak paskudnie.
Nie wiem, czy znajdę sobie dziewczynę. Raz się tylko wypowiedziałem na ten temat, gdy była pyskówka na godzinie wychowawczej w liceum.
Nie wytrzymałem.
Wstałem.
I zacząłem mówić…
O Michale,
który mnie uczył prostych rzeczy.
O pogrzebie, przechodzeniu przez chorobę i o tym jak wielkie jest osamotnienie, gdy się pokochało kogoś, kto nie wystarczający do współczesnych standardów.
I że nie rozumiem co siedzi w człowieku, który zachowuje się jak lew w klatce, kiedy w mediach mówią o upośledzonych dzieciach. I że ludzie idą na pożarcie, wzajemnie się rozszarpują a mówią o wolności.
I spytałem:
Naprawdę? Nie widzicie sprzeczności?
Nie wiecie o czym mówicie. A wrzeszczycie!
Żal mi Was i wstydzę się. Nie mojego obślinionego brata, ale świata…
ale takiego świata.