Nie rozpoznałem mojego syna.
Miałem wszystko: wykształcenie, prowadziłem firmę, z różnych kryzysów ją wyprowadziłem.
Miałem to, co sobie wymarzyłem. Szybko po ślubie urodziła się córka. Zawsze chciałem mieć dzieci. Uczyłem ją chodzić, nosiłem na rękach.
Raczej weekendami trzeba przyznać, bo w tygodniu dużo pracowałem. Ale niedzielę zawsze dla rodziny rezerwowałem.
Nie rozpoznałem mojego syna. Tak zacząłem.
Moja żona zaszła w drugą ciążę. Miałem nadzieję, że będzie chłopak, który po mnie przejmie stery. Okazało się jednak, że jest chory. I to bardzo.
Moja żona zalana łzami, kiedy wszedłem do domu. To miała być rutynowa wizyta u ginekologa, gdy stwierdził, że z płodem coś nie tak.
Dzisiaj miałby sześć lat.
Za to było dokładnie tak jakbyśmy tego nie chcieli. Najlepsi specjaliści w kraju potwierdzili… nie ma na co czekać, lepiej żebyśmy tę wadliwą ciążę usunęli.
Dla mnie – świadomego człowieka – nie było innego rozwiązania. Nie chciałem, by żona się męczyła, a i pamiętam lata osiemdziesiąte, kiedy moja mama opowiadała o skrobance. Miałem mieć brata albo siostrę jeszcze, ale załatwiało się to ot tak.. po prostu. Gdy coś było źle…
Bóg ma upodobanie w ukrytej prawdziwe. Skąd to wiem?
Moja żona po wszystkim bardzo zamknęła się. Zabieg wywołania porodu okazał się trudny i bolesny. Upokarzający dla mojej kobiety. Musiała urodzić przedwcześnie. A najgorsze było to, że ten płód oddychał jeszcze. Moja żona to widziała.
Była sama.
Dopiero po wielu miesiącach mi o tym powiedziała. I że nie mogła przytulić nawet, była w szoku, cała obolała, nie wiedziała, co zrobić i że zabrali po prostu jak skonało takie zimne, takie sine.. ciało?
Nie umiała sobie z tym poradzić.
I we mnie nie zmieściła się ta historia. Komu mieliśmy o tym powiedzieć? Do kogo pójść? Jak się wyleczyć?
Nie wiedziałem, że tak to będzie wyglądać. Myślałem, że w znieczuleniu nie będzie musiała nic czuć, niczego oglądać. Chciałem ochronić ją przed cierpieniem i dziecko też…
a wyszło?
Od dwóch lat jest na świecie nasze trzecie dziecko.
Syn.
Nosiłem go na rękach, tuliłem do policzka gdy płakał, uczyłem chodzić…
Ale inaczej niż na córkę…
wciąż patrzę na tego chłopca ze złamanym sercem, jakby ktoś wbił bardzo zimny nóż, którego nie da się wyjąć.
Bo nie rozpoznałem mojego syna, który był chory. Nie nosiłem go na rękach, choć może na porodówce miałbym taką okazję… złapać jego jeden oddech… ale nie odłożyć na zimną nerkę, za to przytulić do serca, powiedzieć czułe słowa.
Nie wiedziałem, że tak można… Nie wiedziałem, że tak można.
Ciągle ta historia do mnie dociera. Sporo czytam z żoną o chorych dzieciach. Zmasakrowały nas protesty, czarne marsze, jakby na ulice ktoś wywlókł naszą trudną historię i biczował z każdej strony.
Wtedy właśnie żona była w zdrowej ciąży, która nie cieszyła tak jak powinna. Przeżywaliśmy na nowo cały ten dramat.
Mój drugi syn urodził się zdrowy, ale ze znamieniem bólu, krzyku, żalu, nieprzepracowanej żałoby. Dużo w tym czasie rozmawialiśmy o tym co się stało i jakie to dla nas bolesne…
Zbliżyliśmy się do siebie. Kochamy naszą córkę i małego Frania, ale oboje mamy tak bardzo zbolałe, poranione serce.
Synu mój, synu mój, synu mój… nie rozpoznałem Ciebie. Nie nosiłem Cię na rękach, prawdę odkryłem dopiero po wszystkim, bo prawda… ukryta.
Tajemnice mądrości dostępne tylko dla tych, którzy rozumieją co to znaczy, gdy po usunięciu dziecka nic się nie kończy, dusza zaczyna krzyczeć, a wokół nastaje nieznośna cisza…
Która przypomina, że mój syn, którego nie rozpoznałem, w samotności, nieprzytulony, przestał oddychać.