Na owoce trzeba poczekać.
Zima w pełni. W lutym już zwykle myślałam: szybko minie.
Zaraz wiosna, niedługo lato.
A w tym roku zmiana. Okazało się, że to szmat czasu.
Rozsiany nowotwór.
Brzmi co najmniej jak szansa na plony.
Lekarz był zdziwiony. Zażartowałam tak, słysząc diagnozę. Po paru tygodniach dotarło do mnie, co to znaczy i przestało być do śmiechu.
Już dwa razy chciałam się przedstawić. Ale nie ma to znaczenia. Nazwiska miałam trzy. Powstała przeplatanka.
Jedno od ojca, którego się wstydziłam. Co tu dużo mówić: mało prestiżowa łatka.
Potem wyszłam za mąż za Bartka. Szalona miłość, taka na przekór własnej rodzinie. Urodziłam syna. Byłam pewna, że matka źle wybrała a ja jestem mądrzejsza.
Wpadłam jeszcze bardziej niż ona. Po 4 latach wybuchowego małżeństwa znowu zmieniłam nazwisko na nazwisko ojca. Bo nazwisko ex męża spalało mnie jeszcze bardziej.
Wciąż marzyłam o miłości. Namiętnej, romantycznej. przez wiele lat karmiłam się książkami i filmami, gdzie wszystko, pomimo perypetii, układa się w happy end.
Zakochałam się jeszcze potem ze dwa razy. Z jednym z partnerów mieszkałam nawet, ale mój syn ciężko to znosił.
6 lat temu… znowu ślub. Już dojrzały związek, oparty na wzajemnym słuchaniu, ale szybko się okazało, że to bardziej z lęku przed samotnością na starość.
Nie przewidziałam w tym wszystkim, że mam tak niewiele czasu. 40 lat i rozsiany nowotwór.
Może to głupie, ale nie chcę mieć obcego nazwiska na moim grobie. Myślałam, że kocham mojego nowego męża. Ale diagnoza wszystko rozjaśniła.
Jakbym nie miała z nim żadnych więzów. Oprócz wspólnych chwil, obowiązków, nocy, które przecież z innymi facetami tak samo dzieliłam.
Jakbym się wypaliła… i sama siebie oszukiwała, chcąc być przy jakimś mężczyźnie…
szczęśliwa?
Nie jest ojcem mojego dziecka. Ma dzieci z poprzedniego małżeństwa i to one są dla niego najważniejsze. Zapytałam go jakiś czas temu:
„czemu nie walczyłeś o żonę? Przecież widzę jak tęsknisz za domem. Znowu daliśmy się złapać na tę samą przynętę. Związku, w którym będzie „lepiej”. Oboje się okłamywaliśmy, że będzie tak jak sobie obiecujemy. Ja dom założyłam w momencie poczęcia mojego syna a Ty swoje dzieci. Co tu jeszcze robisz, pakuj się.”
Spakował się. Pocałował w czoło. Zwariowałam już do reszty wychodząc za niego. A teraz nie wiem czy zdążę wziąć rozwód. Nie chcę mieć jego nazwiska na nagrobku.
I jak tam u Ciebie? Już się w Tobie zbiera hejt na mnie? Znalazłeś dla mnie usprawiedliwienie? Czy sam masz życie w kratkę? Cokolwiek tam sobie myślisz, chcę Cię o coś prosić.
Chodź, usiądź przy mnie przez chwilkę. Rozsiany nowotwór zabiera powolutku każdą komórkę ciała i robi sitko z serca, przez które można zajrzeć do środeczka.
A tam … spieczona ziemia, bezpłodna, nierodząca, na niej pełno śladów śmierci zamiast życia. Bo tak wybierałam.
Ja osobiście. Wciąż szarpana przez nieuporządkowane emocje i pragnienia.
Na tej pustyni się rozgościłam i spędziłam większość swojego czasu na ziemi. Tak spragniona i wygłodzona, że brałam wszystko po kolei, byle nie czuć tego bólu, byle nie spotkać się z prawdą o tym, że jestem trupem od dawna.
I powiedz mi, co się z tym robi?
Moje lęki latają w głowie jak sępy. Mój syn prawie pełnoletni. Prawdopodobnie zamieszka z ojcem. Moim pierwszym mężem. Dziś to dla mnie jasne, że jedynym i prawdziwym.
Gdybym mogła jeszcze raz być w tamtej sytuacji, w której znienawidziłam go, gdy wypaliły się żądze,
wzięłabym łopatę i zaczęła uderzać w skorupę swojego serca.
Kłótnie o pieniądze, rozkład sił i wszystkie te brednie wyrywałabym jak chwasty.
Czekałabym aż dokopię się do źródła, by pustynia mogła powoli zamieniać się w ogród.
Ja tego nie zrobiłam, wciąż poruszając się po płyciźnie, trwałam w uporze. Utwardzałam jeszcze warstwy, wciąż chwytając się tego co ulotne.
Co robić? Od tygodnia wyję. Wylałam tyle łez, że dobrze, że mam kroplówki, bo już dawno wykończyłabym się.
Salowa wyrzuciła sporo kamieni z mojego serca jednym zdaniem, widząc w jakim jestem stanie:
„dobrze, że płaczesz kochanie. Łzy jak deszcz użyźnią serce. Łzy są potrzebne”.
Dzisiaj napiszę listy do najbliższych. Pełne prawdy, przeprosin i przebaczenia.
Świeci słońce, wpada do sali. Na parapecie śnieg. Jasno jak w bieli pościeli.
Na nagrobku gdyby tylko wiedzieli, napisać powinni:
Imię.
Bez nazwiska.
Kobieta. Matka. Była żona.
Tęskniąca za miłością.
Przed śmiercią przebudzona.
„Miłość zapukała
do trupa.
Nie znałam jej głosu.
Przyszła do grobu
przez nowotwór.
Zwróciła życie,
zrobiło się jasno.
Zwyczajnie, po prostu.
Uwierzycie?”