Spędzała czas w sweterku z koralikami posypanymi gdzieniegdzie, błyszczącymi jak perełki.
Z oczami za mgłą, jakby całe zalały się wodą.
Nie płakała od dawna, ci co znają ją z ośrodka nie widzieli ani jednej łzy.
Włosy chudziutkie, nie siwe wcale, bo bialutkie. Błyszczące w słońcu na poduszce, od miesięcy nie mogła się już ruszyć.
Kończyła się od wielu lat. O rodzinie niewiele mówiła, nawet wtedy gdy jeszcze mogła opowiadać.
Była apatyczna, wycofana, uwięziona, bardzo sztywna w ruchach, opóźniona.
Tutaj to normalka. Depresja i myśli samobójcze staruszka. Mało odwiedzających, bo to ośrodek dla tych, którzy poza światem mają dokończyć się i nie przeszkadzać.
Czasem wpadnie czyjaś córka, syn. Ale dla siebie bardziej niż dla nich. Wyrzuty sumienia i poczucie winy przebijają się raz na jakiś czas. I tak… wiele razy widziałam jak przygniatał widok mamy, taty którzy kończyli się powoli, od wielu lat.
Pani Gertruda zamrażała się stopniowo, ale na tyle mocno, że trudno było złapać z nią jakikolwiek kontakt.
Stawała się więc z roku na rok bardziej małą dziewczynką niż dorosłą kobietą.
Znam wielu starych ludzi, po których historii nawet włosów się nie znajdzie, bo choć policzone, coraz mniej ich.
Gaśli w samotności, bez widocznych śladów po Kimś kto podobno nas wszystkich stworzył.
Nasz dom to jedno z tych miejsc, o których można śmiało pomyśleć patrząc na ich życie:
„Bóg zapomniał” albo… „gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby na taką starość”.
Rzeczywiście…
Pani Gertruda też kończyła się od wielu lat. Ale samotna była jeszcze wtedy, kiedy świat potrzebował jej do swoich celów.
Chodziła do pracy, wychowywała dzieci, próbowała, choć nie umiała dobrze stawać w roli żony.
Wiele dni, miesięcy podobnych do siebie aż nadszedł ten moment, w którym kończysz się, idziesz na emeryturę i zostajesz tak sam bardzo, że w pustce, bezsensie, ciemności i rozpaczy.
Której już nikt nie zobaczy.
Tak więc trafiła do ośrodka, gdzie podobno wszystkiego wystarczy dla kogoś kto się kończy, ale zajmuje mu to sporo czasu i trzeba się nim zająć jak dzieckiem.
Spędzała czas w sweterku z koralikami posypanymi gdzieniegdzie, błyszczącymi jak perełki.
Z oczami za mgłą, jakby całe zalały się wodą.
I wiesz, ja byłam jej opiekunką, nikim bliskim. To przy mnie umierała za życia. Musiała się oddawać w moje ręce, bo nie miała wyjścia. Szybko przestała wykonywać jakiekolwiek czynności, cała się zamroziła… Była z nami fizycznie a psychicznie jakby odleciała na drugi koniec świata
i tam się uwięziła.
Ale tutaj to normalka…
Żadnej treści w oczach. Jak lalka, jak kukła.
I tak przyzwyczailiśmy się do Pani Gertrudy. Starsza pani bez kontaktu. Smutna bardzo, nieodstająca od „normy”.
Jednak zaskoczyła nas wszystkich… 3 dnia marca.
Rano wstała, choć już od wielu tygodni leżała.
Bardzo słaba, a jednak… dźwignęła się, wzięła laskę, sama ubrała sweter z koralikami (posypanymi gdzieniegdzie).
Wyszła na korytarz i tam zasłabła. Czasem starszym ludziom odbija coś nagle. Przypomina się albo zapominają gdzie są, próbują uciec.
Zapytałam ją, poprawiając na łóżku, zła bardzo, że mogła sobie coś zrobić, potłuc: „co Pani do głowy uderzyło, by samemu chodzić, Pani Trudziu”.
A ona się odezwała, choć milczała od dawna, a więc mogła mówić…
zamglone oczy zalane wodą pękły, łzy płynęły mocno:
„Do nieba jest bardzo ciasna brama. A mnie już skóra się prawie zupełnie zdarła.”
I jeszcze tego samego dnia zmarła…
Dała mi do myślenia. Patrzyłam na jej ostatnie 10 lat życia. Ja do pracy chodziłam, miałam dokładnie CODZIENNIE dość podopiecznych, współpracowników.
Zmęczona i zniechęcona… jej towarzyszyłam.
Pani Trudzia już nawet nie była samotna, stała się samotnością,
z tak bardzo uwięzioną, niepokochaną duszą, że zamarła zupełnie na wiele lat…
ale ostatniego dnia
zostawiła skórę, która ciążyła.
Stała się lekka.
Jej śmierć była niezwykła.
Porzuciła łóżko, sweterek posypany koralikami gdzieniegdzie, uśmiechnęła się i rozjaśniła twarz smutną przez wiele lat…
i ostatnie słowa od niej ja usłyszałam, nie rodzina, nie córka, nie brat, co żył jeszcze i tu bywał, nie syn, nie wnuki…
Mruczała do siebie, a ja akurat mogłam przy niej stać, więc usłyszałam, co mówi:
„jak dużo czasu trzeba, by przecisnąć się przez ciasną bramę. I jak bardzo boli, by się tam dostać.”