Ciąża ciąży.
Tak było od pokoleń w moim domu.
Nie wiem, czy jakakolwiek kobieta w mojej rodzinie, ucieszyła się, że nosi dziecko w swoim łonie.
To sprawy, o których się nie rozmawia.
Nie wypada.
Gwałt w małżeństwie, seks pod wpływem alkoholu, zdrada, wpadka.
Jeszcze niedawno ciąża bez ślubu to wstyd.
Jak wielu z nas dostało na start to imię?
„PRZYNOSISZ WSTYD RODZINIE”.
Są dodatkowe trudności.
Mało pieniędzy, trzeba będzie wyżywić kolejnego dzieciaka.
Albo zwyczajnie brak sił psychicznych na pieluchy, ryk w nocy.
No i rzyganie, nudności w pierwszym trymestrze.
Jakby cały organizm próbował… odrzucić.
No właśnie odrzucić.
Mnie i Ciebie.
Moja mama przepraszała mnie na łożu śmierci.
Że mnie nie chciała.
Tak powiedziała.
A potem jeszcze dodała:
„Wyskrobałam dwójkę Twojego rodzeństwa.”
Nie wiedziała, że to aborcja. Wiele koleżanek tak robiło. W gabinecie na osiedlu.
Coś na chwilę przed odejściem odkleiło się jej w mózgu.
Podziwiam, że się przyznała.
Nie zabrała tego do grobu.
Zrzygałam się w kiblu po tej rozmowie.
Ale wiele zaczęło układać mi się w głowie.
Nie było czułości w moim domu.
Dużo napięcia, nerwów.
Brak przytulania, mówienia, że kocham.
Przyglądałam się mamie, drżałam o nią.
Maczała kotlety w jajku i bułce tartej zaraz po zjaranej fajce.
Czułam się brudna, choć porządek był w każdym pokoju.
Śmierdziałam papierosami w szkole i kłamałam dzieciom o tym, co dostałam na prezent na święta.
Zwykle był to jakiś obciach. Potrzebne rzeczy, żadne spełnione marzenia.
Skarpetki, rajstopy.
Byłam bardzo nieśmiała. Przepraszałam całą swoją postawą, że żyje.
I dziś już się nie dziwię, skoro pierwsze moje doświadczenia na ziemi dawało mi sygnał, że nie powinnam się urodzić.
W dorosłości leczyłam się na depresje, stany lękowe, napady paniki.
I ja jarałam fajkę za fajką.
Nabawiłam się głębokich zmarszczek i szarej skóry, brązowych zębów i oddechu, który nie zachęcał do pocałunków.
Objadałam się też kompulsywnie, budowałam warstwy, by się od ludzi oddzielić.
Nie muszę chyba tłumaczyć, że przez większość życia byłam zwolenniczką aborcji.
Sama o nią walczyłam.
Nie zdradzę mojego stanowiska, ale miałam pewne wpływy.
Podgrzewałam różne środowiska.
Chciałam uświadamiać młode dziewczyny, by je ochronić.
Niestety dużo zła wyrządziłam.
Nie wyleczyłam trądu, na który chorowałam psychicznie i duchowo, więc innych zarażałam swoją chorobą.
Miałam dobre intencje.
Naprawdę.
Ale i ogromne zakrzywienie: nienawiść, zazdrość i odrzucenie.
Rzucałam kamienie w kościół, a jak słyszałam o Matce Boskiej i akcję z Niepokalanym Poczęciem kpiłam, podbijałam stawkę.
Byłam złośliwa, mściwa.
Nie mogłam patrzeć na Jej wizerunki.
Choć jakby się wgryźć w ten temat, niczego złego nie zrobiła.
Sam fakt, że Jej się udało zachować czystość, kobiecość, piękno.
To mnie głęboko najbardziej dobijało.
Co więc się stało, że używam czasu przeszłego?
Moja córka zaszła w ciążę.
Wiadomość, że będę babcią przygniotła mnie.
A dobijała informacja, że nosi jakiegoś potworka genetycznie wadliwego.
Usunęłaby, gdyby nie jedna położna, co dała jej ulotkę do hospicjum perinatalnego.
Poszła tam i spotkała fachowców, którzy mieli konkretny pomysł i cały wachlarz wsparcia na każdy scenariusz.
Powiedziała mi:
„Mama. Chcę spróbować. Choćby poród był momentem końca”.
Widziałam, jak moja własna córka zmienia się z miesiąca na miesiąc.
Jak strach zamienia w odwagę.
Staje się czuła.
Tuli, dotyka brzuch.
Rozmawia z dzieckiem.
Ja tak nigdy nie robiłam.
Nie wiedziałam, że tak można.
Płakałam wiele razy.
Wychodziłam wzburzona.
Nie umiałam się odnaleźć.
Widziałam, jak wielkie zmiany zachodzą w całej ich rodzinie.
W końcu przyszła na świat okaleczona Zosia.
Dali mi ją na ręce w trzeciej dobie.
Nigdy tak głośno nie ryczałam. I to przy ludziach na oddziale.
Patrzyłam na nią, ułomną i niedoskonałą i przepraszałam za wszystkie kobiety w moim rodzie.
I powiedziałam, że ją kocham właśnie taką.
Bo wiem, że przyszła nas uzdrowić.
Po dwóch tygodniach zgasła.
Codziennie chodzę na cmentarz.
I modlę się nad jej grobem za kobiety…
By ciąża przestała ciążyć.
By w końcu zakończyło się psychiczne piekło bycia…
Nieprzyjętym.