Zło to wielka siła. Ale nie ma mocy.
Zło się kończy.
A co ze mną na tym poligonie?
Zadanie niby proste. Z mocą się połączyć, by siły zła nie porwały nas w czasie próby.
A mężczyzna? Jeszcze rodzinę powinien ochronić.
Tylko jak?
Nikt mnie tego nie uczył. Jako dzieciak sam walczyłem o przetrwanie. Wychowanie przypadło mamie. Ojciec był albo w pracy albo na kanapie. Nadużywał alkoholu, a i sam osobiście przyłapałem go nie raz z kochankami.
Mam na imię Jacek.
O tym że wystarczy mała iskra, by rozpalić wielki ogień wiedziałem od dawna.
Zakochałem się raz, ale za to tak… że nie da się tego zapomnieć. Minęły lata, a z nas została wypalona ziemia… do niczego jak cały ja. Ogień ma to do siebie, że wypala, spala i wiele po sobie nie zostawia.
Marzyłem o wielkiej miłości, ale takiej co się na całe życie przytrafia. Nasz ogień trwał może ze dwa lata. A potem zaczęły się… ciche dni, smród naszych wad no i mrocznej przeszłości.
Zupełnie jakby przed ślubem demony poszły spać. Przeczekały ten moment, by potem gdy klamka zapadła, rozszarpywać nas i dręczyć każdej nocy, każdego dnia.
Kobieta w której się zakochałem, nie mogła patrzeć na mnie, a ja na nią.
Zło to wielka siła. Ale nie ma mocy.
Zło się kończy.
A co ze mną na tym poligonie?
Zadanie niby proste. Z mocą się połączyć, by siły zła nie porwały nas w czasie próby.
A mężczyzna? Jeszcze rodzinę powinien ochronić.
Tylko jak?
Popełniłem wszystkie możliwe błędy. Zrzucałem odpowiedzialność i problemy na żonę. Uciekałem przed kłopotami zamiast stawiać im czoła. Myślałem głównie o sobie. Nie dorosłem do roli męża, głowy rodziny, nie wiedziałem co to znaczy być ojcem: stawiać wymagania, być konsekwentnym, no i….
codziennie, każdego pieprzonego dnia na śmierć się wydawać za rodzinę, by nie mnie, a im niczego nie brakowało.
I BYĆ ZAWSZE PO ICH STRONIE.
Nie walczyć z nimi, a za nich. W ich obronie.
Tylko przy takim poświęceniu rośnie… męskie serce. Które walczy, spala się, naraża jak żołnierz na wojnie.
Ja byłem w duszy opasły, sparaliżowany i pozbawiony wszystkich narzędzi, by mojej rodzinie dać to, czego potrzebuje.
Czemu się tak otwieram? Bo już nie mam nic do stracenia. A jak widzę dzisiaj facetów to krew mnie zalewa. Te same błędy tłum popełnia.
Pracowałem na budowie, zwłaszcza przy wielkich, wielkich wieżowcach. Lubiłem pracę na wysokościach.
A serce jak i ręce zgrubiałe bardzo, palce twarde jak kamień, skóra szorstka… miałem siłę w łapach i wytrzymałość tura. Żadne inne zmysły się we mnie nie wykształcały… zwłaszcza w kontakcie z kobietą. Nie potrafiłem być delikatny, zdobyć się na czułość.
Moja córka zaszła w ciążę z jakimś gołodupcem. Wpadłem znowu jak to zwykle… w wielki wrzątek. Ogień płonął i spalał wszystko po drodze. Myślałem że jego zabiję, a ją wywalałem z domu. Byłem furiatem, nieradzącym sobie…
! zawsze !
gdy jakikolwiek kłopot.
Nie chodziło nawet o samo dziecko, ale o to że ledwo wiążę od tylu lat koniec z końcem. Wiem, co to znaczy, tyrać jak wół od rana do nocy a i tak klepać biedę.
No i że córka skazała się na takie życie. Winiłem się za to pod skórą. Gdybym był lepszym ojcem, może nie wpadłaby tak szybko w łapy? I to takiego …
aj, daj spokój. Byłem bezradny. A chciałem być sprawczy!
Od dzieciaka tak miałem. Wszystko spadało na mnie i przygniatało, a ja by przetrwać musiałem wzniecić w sobie ogień. Wrzaski, kłótnie to nasz chleb powszedni.
Moja żona dokładała do tego pieca. Tym razem zdołała mnie opanować. Dzieciak to dzieciak. Zrobimy tak, by był szczęśliwy.
Jasne.
Nikt z nas nie był. Bywaliśmy może czasem. Ja zwłaszcza gdy szybowałem… na wysokich platformach, na drapaczach chmur. W pracy.
Urodził się syn. A mój wnuk. Mały chłopiec. Którego długo nawet nie dotknąłem. Zgrubiałe łapy… a on taki mały.
Dawne lata natychmiast mi się przypomniały. Jak kryłem łzy, gdy dzieci trzymałem, witałem, usypiałem i udawało mi się to bez żony.
Udawało mi się to bez żony nawet…
I te zapachy: oliwki, kremów, nie wiem czego. I to ciepło… wielkie ciepło… mała rączka trzymająca za mój wielki, niedomyty paluch.
O tym że wystarczy mała iskra, by rozpalić wielki ogień wiedziałem od dawna.
Zakochałem się? To niedobre słowo, ale doświadczyłem w sobie ognia na starość, inaczej niż kiedykolwiek.
Patrząc każdego dnia na małego chłopca, w oczach którego byłem wszystkim.
Topił się lód mojego serca.
Moja córka zaczęła chorować. Zmarła gdy Krzyś miał dwa latka. Gdyby nie tamten gołodupiec i jej błąd młodości nie zostałby po niej żaden ślad…
Jej śmierć poćwiartowała mnie na żywca, na miliardy kawałków na raz.
Dziś mam 72 lata… jestem dziadkiem.
Dostałem też szansę naprawić wszystko co byłe złe… znowu stać się ojcem.
Krzysiek ma jej oczy, mocno zielone. Jest już dorosły. Wczoraj była rocznica śmierci matki, której prawie nie pamięta. Ojca nie miał…
ale przy czarnej, gorzkiej herbacie, jak z cmentarza wróciliśmy zmoknięci, powiedział mi…
„Dziadek, gdyby nie Ty… nic bym nie miał.”
I głos w gardle mi stanął. I nie wyznałem mu… zabrakło odwagi.
Chłopaku, gdybyś Ty wiedział…. że gdyby nie Ty… miałbym w sobie tylko siłę, ale żadnej mocy.
Dzięki Tobie odkryłem, że my dorośli… a w środku mali chłopcy… potrzebujemy iskry…
by zapłonął w nas wielki ogień. Dla córki nie umiałem być ojcem, choć ją spłodziłem.
Jej śmierć (pamiętam nawet godzinę, byłem przy niej) i mały chłopiec dali mi szansę stoczyć bój, by po wielu latach zaniedbań i błędów,
stać się mężczyzną i zrozumieć jak wielkie to zadanie…
chronić rodzinę.