Czego potrzeba umierającemu?

O tym że umrę dowiedziałem się w zwykły szary dzień.

Pani zadzwoniła do mnie, że jest wynik i wygląda to źle. Siedziałem w pracy.

Zdenerwowany rozmową z szefem wcześnie rano i tym że na wczoraj miało być gotowe zestawienie. Walczyliśmy o wielki kontrakt z klientem za oceanem.

Miałem dostać awans, większe pieniądze. Pracowałem na to latami.

A ona do mnie w tej słuchawce bez zająknięcia, cienia współczucia, jakbyś rozmawiał i zamawiał pizzę, że są przerzuty, pewnie zostały miesiące.

Tak się składa że ominęła mnie informacja o samym nowotworze. Cichy drań, nie dawał o sobie znać.

Byłem ostatnio bardziej ospały, trochę schudłem, ale byłem pewien, że to przez ciśnienie w pracy.

No to już wiesz, że nie miałem racji.

Pani wskazała mi termin wizyty u lekarza i się rozłączyła, pewnie dalej obwieszczać ludziom, że żadna pandemia ani wojna ich nie wykończą. Zwykła choroba o której zabiegani ludzie w swoich sprawach, zalęknieni wszystkim, nawet nie pomyślą.

Szybko położyli mnie na oddział. A ja szybko zrozumiałem, że nie chcę tam być nawet dnia dłużej. Podłączony pod jakieś kable, nie na swoim prześcieradle, z obcymi ludźmi wokół. Kogoś rano wynieśli, nie w worku, ale zakrytego, nieprzytulonego przez bliskich, nieopłakanego.

Zapytałem wprost doktora, czy te wszystkie płyny, tabletki cokolwiek mi pomogą.

Powiedział, że będą łagodzić ból, ale nie uzdrowią. No to zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem. Była wiosna na dworze.

Moja rodzina bardzo religijna, w jakiś wspólnotach, grupach, uruchomili szturm do nieba, bym wyzdrowiał. Modlili się, msze zamawiali, Boga i mnie szarpali.

Pocieszali.

Ja z Bogiem miałem poprawne relacje, ale bez rewelacji.

Żałowałem, że tak wiele dni, kiedy byłem zdrowy, stresowałem się pierdołami.

To ironia losu, ale dopiero śmierć zaglądająca w oczy opowiada Ci, co miałeś zrobić lepiej, inaczej i w jakie pułapki i kłamstwa wpadałeś na długie lata. Czemu nie mówiła nic wcześniej?

Ach, bo świat śmierć wypycha, byśmy jej nie słyszeli i spali snem iluzji. Tak łatwiej jest nami sterować.

Mój ojciec od małego uczył mnie, bym się nie rozczulał. Miałem trzy młodsze siostry, więc jako facet szybko byłem dorosły. I teraz zachowywać chciałem zimną krew, więc nie marnować nawet chwili dłużej.

Dzisiaj jestem już bardzo słaby. Nie wiem czy doczekam Wielkanocy, ale jednocześnie bardziej żywy niż kiedykolwiek wcześniej.

Zadziwia mnie to co się dzieje na świecie. W jakiej hipnozie ludzie próbują wymknąć się śmierci, oddając się strachowi, aktywnościom, które nikomu nic nie dają… tylko zapychają śmieciami myśli, serce.

Świat oszalał, w amoku się szarpie i nie rozumie podstawowych pojęć.

Zaprosili mnie na jedną z mszy o uzdrowienie. Patrzyłem na ludzi, niby religijnych, ale w podobnym amoku. Negocjujących z Bogiem, jak ja kiedyś w firmie o lepszy kontrakt, dłuższy termin zapłaty i wiele innych.

Moja siostra jest liderką wspólnoty, poprosiła, bym powiedział parę zdań o zmaganiach w chorobie i dodał ludziom otuchy.

Dobra. Nie miałem nic do stracenia. Wyszedłem tam. Nawet bez stresu. Stanąłem przed tłumem ludzi i nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale im powiedziałem, że umieram.

I nie będę prosił Boga, by mnie uzdrawiał. Bo to tak jakbym nie wiedział, Kim On jest i że do Niego się idzie po śmierci. Jeśli jest Bóg to nie będę Mu w twarz pluł moimi pomysłami, bo kto jak kto, ale to On wie, co jest dobre a co nie.

I poprosiłem ich, by pomodlili się, jeśli już chcą, bym wiary w Niego nie stracił i w to…

że śmierć niczego nie skończy. No i w końcu o to, bym nie był sam w ostatnich dniach, kiedy oni dalej będą prowadzić negocjacje i zaprzeczać faktom.

I by nie zapakowali mnie po wszystkim w worek jak najszybciej, tylko wytrwali. Dali mi czas, zanim dusza odklei się od ciała. Bo w to akurat wierzę. Pamiętam mojego dziadka. Czuwaliśmy przy nim w domu. Nikt się nie ruszył z miejsca jeszcze parę godzin po ostatnim oddechu.

W świetle gromnicy, w ciszy, w modlitwach. Dziadek mógł spać spokojnie. A rodzina… a rodzina otulała obecnością.

Proszę więc w momencie mojej śmierci o ciszę i obecność kogoś kto ma w sobie choć kawałek nieegoistyczny. Pomyśli o kimś komu skończył się czas na ziemi, a nie o sobie… jaki to on jest obciążony i nieszczęśliwy, jak sobie nie daje rady.

„No co? No co?”- Pytałem z tej ambony – Co jest umierającemu potrzebne?”

Wszyscy oniemieli. Nie wiem, co było potem, bo po prostu wyszedłem. Nabuzowany i wkurzony, że aż tak współczesny świat nie rozumie celu życia i śmierci.

Więc jeśli Ty chcesz coś dla mnie zrobić, to pojednaj się z faktem, że pewnego dnia umrzesz. Ten dzień jest już z góry zapisany. I zrób wszystko, by ludzie wokół Ciebie nie stchórzyli, ale za rękę podprowadzili Cię do tajemnicy, którą z dnia na dzień widzę wyraźniej…

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią