Jedno spotkanie może odmienić życie.

Spotkań było wiele przez te wszystkie lata, ale kiedy już zdarza się takie, co wywraca wszystko…

Można zacząć od początku.

Tylko co?

Dzień zaczynał się jak każdy przez ostatnie czterdzieści lat. 10 marca miałem plany, swoje sprawy. Poranka nie pamiętam dobrze, ale siebie za to doskonale,

a więc na sto procent nie chciało mi się wstać, kapeć od alkoholu w ustach (piłem każdego wieczora – jak wszyscy na tak wysokich stanowiskach, by się zregenerować, rozładować).

Obudziłem się przy kobiecie, której ślubowałem miłość, wierność, ale nie wiedziałem co to znaczy w praktyce. Była w ciąży z trzecim dzieckiem. Syn wreszcie. Od początku zastrzegłem, że będzie miał na imię Jan, po dziadku i ojcu.

Tamtego dnia jak co dzień: ubrałem białą koszulę, zapinki do mankietów, garnitur skrojony na miarę. Wyperfumowałem szyję, skronie i włosy po prawej i lewej stronie. Tak też robił mój ojciec. A i zegarek koniecznie, z dużą tarczą, na który wszyscy patrzą.

Szkoda tylko że nosiłem go codziennie, ale nie patrzyłem na czas, który odmierza. I do głowy mi nie przyszło, że przemija.

I nie wróci.

Miałem taki zwyczaj na jasnych siedzeniach mojego mercedesa: odpalić silnik, poprawić lusterko, spotkać się ze swoim spojrzeniem, by potwierdzić, że wyglądam świetnie i że dzisiaj znowu świat zdobędę.

Poprzedniego dnia sporo zarobiłem na giełdzie. Miałem spotkać się z kochanką około południa, ale żona zadzwoniła, że zaczęły się komplikacje i będzie rodzić przedwcześnie.

Nie mogłem rzucić wszystkiego i jechać na drugi koniec miasta, zadzwoniłem więc do kolegi ordynatora i upewniłem się, że przyjmą ją bez komplikacji.

Byłem mężem na odległość, który na telefon załatwi, co tylko chcesz, to zamykało usta mojej żony, kiedy chciała mieć o cokolwiek pretensje, podejrzewała niewierność.

Zapewniałem wygodne życie, pełen komfort.

Jan urodził się i ledwo uszedł z życiem. Reanimowali go. Trafił na oddział intensywnej terapii.

Okazało się, że ma wiele uszkodzeń w mózgu, przeszedł zabieg i …

jeśli wyjdzie ze szpitala to ciężko chory.

Bezradność jest gorsza niż pociąg towarowy, który uderza w Ciebie całą swoją masą z impetem. Zwłaszcza dla takiego faceta jak ja, którego siła sprawcza zmieniała świat.

Dla faceta, który miał, co chciał.

Po wielu tygodniach wypisali go do domu. Zniekształconego, wykrzywionego, karykaturę dzieciaka. Moi kumple lekarze rozkładali ręce. Zapewniali, że nie dało się zrobić niczego więcej.

Kiedy go zobaczyłem, nie płakał.

Spotkań było wiele przez te wszystkie lata, ale kiedy już zdarza się takie, co wywraca wszystko…

Można zacząć od początku.

Tylko co?

Inaczej sobie wyobrażałem mojego syna. Nie wziąłem go na ręce, nawet nie dotknąłem. Bałem się tych wszystkich rurek, poza tym wyglądał naprawdę okropnie. Żona nie zgodziła się go oddać do zakonnic. Zajęłyby się przecież nim, a my byśmy załatwili problem.

Całe szczęście wyjeżdżałem często za granicę, a i zostawałem dłużej, by nie patrzeć na to wszystko, ja naprawdę czekałem aż umrze i sprawa się rozwiąże.

Wiem, że przyjeżdżali jacyś ludzie, pomagali bezinteresownie, a pieniędzy żonie nie brakowało na nic, więc próbowałem spać spokojnie.

Po sześciu latach żona nie wstała z łóżka. Depresja ją wykończyła na tyle, że musiała pojechać do ośrodka. Na jakiś czas…

No to ja… Musiałem wrócić. Tamtego dnia nie założyłem koszuli, garnituru ani zegarka. Dobrze, że była pielęgniarka i pokazała mi co i jak.

I gdyby nie Jan do dzisiaj mówiłbym, że powinna być legalna eutanazja i w dodatku miałbym wpływ na mącenie ludziom w głowach, tak to jest gdy ma się hajs.

Słuchaj, ten dzieciak, mój syn, był na świecie, bo to ja mu dałem życie, choć nie przyjąłem go w porę.

Pierwszego dnia zaczął się drzeć na mnie, gadać coś po swojemu. Przybiegła Tosia i zaczęła go tłumaczyć. On kumał wszystko, był zły na mnie, musiał być, bo Tosia zaczęła mu mówić, że:

„to tata przecież, to tata, TO TATA! Nie bądź głupi”.

Przedstawiała mnie własnemu synowi. Próbując opanować sytuację wyjaśniła mi: „on się boi nowych ludzi”.

Obserwowałem z boku własne dzieci. Ela i Tosia potrafiły z nim się bawić. Spędzali czas razem. Wymagało naprawdę kreatywności i nadzwyczajnych pomysłów, by go nie zanudzić i pokolorować mu całą tą sytuację, w której był.

Na wózku, w jednej pozycji, chyba że ktoś mu pomógł się przemieścić.

Perfumowały go, skronie i włosy z prawej i lewej strony, on śmiał się przy tym i chciał więcej. Moje córki były dla niego wyjątkowo czułe.

Wiele mnie ominęło przez te lata. Nie sądziłem, że można mieć relacje z kimś ułomnym.

I to taką, że do dzisiaj żałuję, że spotkałem go tak późno.

Byłem bardzo podłym dzieciakiem, wyśmiewałem się ze słabszych, buntowałem grupę. Może to głupie, ale i dlatego trudno mi było synowi spojrzeć w oczy.

A oczy miał duże. Przenikliwe. Ułomny był, ale nie głupi. Bo cała jego obecność odsłaniała to, jak jestem słaby i że marny ze mnie facet.

Pobyt w ośrodku mojej żony się przedłużał. A ja zacząłem łapać z nim kontakt. Miał moje oczy, włosy, podobny był do mnie, choć trudno było mi to przyznać.

Moja żona wróciła i nie uwierzyła, gdy nas zobaczyła. Tosia i Ela siedziały na kanapie i się śmiały, a i Janek rozbawiony od ucha do ucha.

Graliśmy w kalambury.

Akurat weszła, kiedy pionizowałem go i jego stopy na moich stopach trzymałem, bo takie hasło pokazywałem: „co dwie głowy, to nie jedna”.

Żona się popłakała, ale potem wyznała, że ze szczęścia. Bo męża odzyskała. I że nigdy nie byłem tak męski jak w dresach, z własnym niepełnosprawnym dzieckiem…

I kiedy brałem go na przejażdżki autem, zdejmowałem dach, by mógł poczuć wiatr…

Męska miłość jest szorstka. Ale to drugi facet pomaga facetowi stać się prawdziwym mężczyzną. Mnie pomógł mój ułomny syn.

Kiedy umierał byliśmy wszyscy wokół. Moje córki nie tuliły się do mnie, do mamy zazwyczaj, a tamtego dnia się odważyły.

Byliśmy tak blisko, że bliżej się nie da. Pokoju nie posprzątaliśmy, w aucie mam wciąż wszystko przystosowane do jego obecności, choć to było uciążliwe, niepraktyczne, nieestetyczne.

I tęsknię za nim, tak bardzo tęsknię za nim, kiedy jeżdżę sam przed siebie.

Aż uwierzyć się nie chcę, że spotkanie własnego syna może zabić kogoś kim byłem, kogo świat podziwiał, a kogo sam przed sobą się wstydzę.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią