Uwierzysz, że „cicha noc” uratowała mi życie?
Uzależniłem się.
Od kobiet, alkoholu. Lubiłem imprezy, towarzystwo.
W domu miałem wszystko: przykładną rodzinę: starszą siostrę ze stypendium od podstawówki, najlepszą uczennicę. Rodzice nauczycielka i urzędnik: milczące małżeństwo, bez czułości, ale za to bez kłótni. Układ idealny, nie wchodzili sobie w drogę.
Na grę saksofonu od małego mnie zapisali. Grać lubiłem. Pamiętam mój pierwszy występ. Ręce się trzęsły. Kolędę zagrałem w kościele. Elegancki strój. Była babcia, ciotki, wujek zrzęda a ze łzami w oczach, gdy skończyłem. Autentyk. Wzruszył się. I nawet moja najlepsza siora w końcu w cieniu.
To był mój wieczór.
Niestety leniwy byłem i szybko się nudziłem. Na szczęście w szkole muzycznej trwałem… dla dziewczyny, którą potem rzuciłem.
Miałem powodzenie u płci przeciwnej.
Wyobraź sobie, jak wychodziłem na scenę… pamiętam występ w szkole średniej, przed świętami. Wysoki, zbudowany, ciemne, gęste włosy, frak i zaczynałem „Cichą noc”…
Cicha noc, ja i mój saksofon… echo na sali, nikt się nie wiercił, nie gadał.
I tyle pamiętam ze świąt, bo je głęboko w dupie miałem, kiedy dorastałem. Na wigilii ziewałem z telefonem pod kolanem. Trawkę u góry w pokoju jarałem, by znieść to sztywniactwo. Wszystko inne było ciekawsze od rozmów nad barszczem.
Mama prosiła mnie, bym zagrał wszystkim, głupi byłem. Prosiła, bym zagrał choć raz. Odburknąłem coś tylko i tyle…
Potem święta spędzałem daleko od domu rodzinnego, w cugu pomiędzy światami. Upodliłem się do tego stopnia, że w wieku trzydziestu lat w obsikanych spodniach na ulicy, alkohol mieszałem z dragami.
Nie rozpoznałem tej śmiertelnie niebezpiecznej granicy pomiędzy zabawą a uzależnieniem.
I zdechłbym pewnie jak pies na jakimś dworcu, gdyby nie mały romski chłopiec. Aż wstyd, bo romów na ulicy mocno wyzywałem, poniżałem, nawet w bójki wdawałem…
Za gorszy sort uznawałem. Rozumiesz? Ja wrak człowieka.
Ledwo co szedłem. To było w grudniu. A on zmarznięty, w za dużej kurtce… miał mniej więcej tyle lat co kiedyś ja… gdy ubrałem pierwszy raz frak na mój debiutancki koncert… siedział nad kubeczkiem i na akordeonie, takim starym, zaczął grać…
Cichą Noc.
Ja się zatrzymałem i na chwilę otrzeźwiałem. I się poryczałem.
Stałem, ryczałem.
I się chwiałem.
Smarkałem.
Ryczałem.
Ludzie się śmiali, kiedy mnie widzieli. Pijak, brudas, narkoman, tak się nawalił, że ryczy… takie komentarze słyszałem…
I ryczałem jeszcze bardziej.
Następnego dnia bez promili, cały w bólu poszedłem do noclegowni. Od tamtego dnia rzuciłem ten syf… choć za późno. Nie dożyję pewnie kolejnych świąt. Organizm zupełnie wyniszczyłem.
Do rodziców boję się zadzwonić… Do siostry też. Dowiedziałem się, że ma męża i dwie córeczki, nie chcę, by musiała się mnie wstydzić.
Nie pasuję do białego obrusu, prezentów i pachnących potraw.
Choć słaby i kruchy jak opłatek, nie słyszałem życzeń, dobrych słów od nastu… nastu lat.
Pamiętam ostatnie „normalne” święta w domu. Babcia na mnie patrzyła. Nie chciałem wydusić z siebie żadnego dobrego słowa. A ona mi sporo mówiła. Klarowała jak to kobieta. Z troską, która mnie teraz rozwala. Nie byłem nawet na jej pogrzebie. Nie wiem jak umierała.
Babcia, która mnie kochała.
I opłatek ze mną przełamała.
W moich melinach, które sam wybierałem, tworzyłem ani Bożego Narodzenia, ani życzeń, ani mandarynek za to hasz, brudny seks, tanie wino.
Za parę dni wigilia. Nie grałem dawno… nie wiem, czy sił mi starczy, ale zamierzam zagrać dla ludzi na oddziale.
Jestem w zakładzie opiekuńczo-leczniczym.
Gotowy odejść z tego świata?
Wciąż się wzruszam.
Narkotyki zryły mi mózg, ale głodu już nie ma.
Obserwuję ludzi tutaj.
Nie przestają się szarpać jak ja kiedyś.
Chyba nie zmarnowali tak bardzo swojego życia jak ja i nie widzą, że…
że… czasem trzeba dotknąć dna, by spotkać miłość.
Ja Bogu za tamtego cygańskiego dzieciaka codziennie dziękuję.
I choć nie mam nikogo, święta rodzinne zmarnowałem dokładnie wszystkie …
to… na tegoroczne mam plan… raczej nigdy się nie modliłem, ale to akurat w kaplicy z Bogiem ustaliłem…
sporo tutaj na oddziale odwiedzin. Z moich obserwacji wynika, że większość rodzin się kłóci, wpada tu wściekła, nawet dotyka swoich chorych bliskich z niechęcią, wciąż stęka.
Części ludzi… nikt… nikt nie odwiedza.
Udało mi się pożyczyć saksofon. Opiekunka przyniosła już wczoraj. Jest przy moim łóżku.
Błyszczy jak choinka.
W wigilię, gdy się ściemni,
wyjdę na korytarz.
Zagram dla nich wszystkich moją Cichą noc.
Kolędę, która wgrała się w moje serce tak bardzo,
że pewnego dnia wyciągnęła mnie z piekła.