Nie chciałam Cię.
Dwóch Twoich braci dawało mi w kość.
Z ojcem nie dogadywałam się od dawna.
Wielka miłość?
Nie.
Uderzenie hormonów, a później niechęć, obrzydzenie nawet.
Gdy zaczęłam miarkować, że jestem w ciąży, ogarnęła mnie rozpacz.
Lament.
Odtrącałam Twojego ojca.
Upił się tamtego wieczora.
Zaczął szantażować, więc dla świętego spokoju, z ogromnym wstrętem oddałam się w jego ramiona.
Jak bardzo byłam głupia, gdy patrzyłam na Ciebie i nie rozumiałam, czemu uciekasz od innych.
Boisz się bliskich relacji.
W szkole się z Ciebie śmiali.
Na start dostałeś sporo informacji, o tym jak nie powinno być pomiędzy ludźmi.
Pomiędzy Twoimi rodzicami.
A Ty pojawiłeś się niewinny między nami.
Informacja o Tobie przeszyła mnie na wylot.
Nie chciałam Cię.
Płakałam długie dni i noce.
Pojawiło się w końcu plamienie.
Myślałam, że poronię.
W pierwszej chwili ucieszyłam się.
A potem okładałam Cię poczuciem winy.
Jestem podłą kobietą.
Jak mogę się cieszyć ze śmierci kogoś, kogo noszę pod sercem?
Przetrwałeś.
Chciałeś żyć.
Miałam nadzieję, że przynajmniej będziesz dziewczynką.
Synów miałam już dość. Ich wybuchów złości, kłótni z mężem o wychowanie.
Nie byłam gotowa na macierzyństwo. Nigdy się do tego nie przygotowałam. Nie zastanawiałam nawet, jaką być? Co zrobić, by nie pokaleczyć małych ludzi?
Miałeś już nawet imię kobiece.
Po porodzie, który był ciężki, okazało się, że nie spełniłeś mojego oczekiwania.
Później nie marzyłeś o wielkich rzeczach.
Już jako dzieciak powtarzałeś, że jesteś do niczego.
Przepraszam, że zalałam tym wszystkim Twój układ nerwowy.
Mózg, który się tworzył.
Skanował wszystko i zapisywał, jako doświadczenie, dzięki któremu żyjesz.
Zrobiłam sobie z Ciebie maskotkę.
Byłeś słodki.
Oddany mi zupełnie.
Zawłaszczyłam Cię i pochłonęłam.
Opowiadałam Ci o wszystkim, czym powinnam dzielić się z mężem.
Na tym etapie jego już nienawidziłam.
Pępowiny nigdy nie odcięłam.
W wieku czternastu lat byłeś już po kilku kryzysach psychicznych.
Z orzeczeniami od psychologa.
Nie radziłeś sobie praktycznie ze wszystkim, co wymagało odwagi, przyjęcia na klatę wielu trudności.
Ojciec był dla Ciebie surowy.
Też się winił, choć tego nie powie.
Łamałeś mu serce, będąc taką ciapą.
Spłodził po pijaku popychadło.
Patrzył na Ciebie z odrazą.
Zamiast na siebie.
Na siebie trudniej spojrzeć w prawdzie, choć zapewniam Cię, że siebie też nienawidził.
Ja nie patrzyłam w lustro nawet, jak myłam zęby.
Gdy nauczyciele zwracali mi uwagę na Ciebie, dostawałam wielkiej rozdziawionej gęby.
Roszczeniowa, rozkrzyczana, sfrustrowana baba, obwiniająca wszystkich.
W wieku piętnastu lat wiem, że oglądałeś się już za chłopakami.
Później chciałeś zmienić płeć.
Ojciec Cię skatował.
Bracia wyklinali.
Biczowali wyzwiskami.
A Ty dzieciaku, chciałeś spełnić chore oczekiwania matki?
Od momentu poczęcia zafundowałam Ci tak wiele cierpienia.
Zabiłam Cię. Wykastrowałam.
Choć nie fizycznie.
Fizycznie aborcji nie dokonałam.
Ale psychicznie tak.
Skutecznie.
Przepraszam.
Wciąż to mówię i sobie nie wybaczam.
Choć Ty szukałeś kontaktu ze mną do ostatniego dnia.
Przeszłam długą drogę po Twojej śmierci samobójczej.
I ja chciałam ze sobą skończyć.
Wiesz, co mnie powstrzymało?
To, że nie zasługuję na ulgę.
Sama zaczęła przychodzić po latach.
Gdy uświadomiłam sobie, że i ja byłam… niechciana.
Mama i tata nie dali mi czułości.
Powtarzam cykl przekazywania ran, które cuchną jak trup, choć nie prowadzą do śmierci.
Za to z życia, małżeństwa, domu robią grób.
Dziś dotykam swojego brzucha.
Pomarszczony, zwisający, obleśny.
Ale wracam myślami do naszych pierwszych spotkań.
I dziś zrobiłabym wszystko inaczej.
Jeśli Bóg istnieje jest poza czasem.
Więc wracam się w każde to miejsce i mówię Ci dziecko, że Cię przyjmuje.
I że się cieszę…
Cieszę się, że mam Cię pod swoim sercem.
Gdziekolwiek teraz jesteś…