Brudne buty i spodnie na kant

To było latem. Coś koło połowy lipca. A cała historia jakby zawieszona w powietrzu. Czas mija, wspomnienia coraz rzadziej serce dotykają, coraz mniej łez,

a jednak wystarczy, że zbliża się data, czas lata…

znowu wszystko wraca.

Jego dziewczyna bardzo chciała, by wzięli ślub. Byli ze sobą już trochę.

Mieli na koncie kredyt, kłótnie, kryzysy. Dowiedzieli się jak cienka jest granica od szalonej namiętności do obrzydzenia i nienawiści.

Mieli też małego chłopca. Owoc uczucia.

Od siódmego roku życia sierota.

Nie chcieli go zabrać na pogrzeb, by nie miał jeszcze większej traumy. Zamknęli więc go w domu z panią, która kończyła potrawy. Miała zadanie, by rosół był ciepły jak wszyscy wrócą i ciasto ładnie podane.

W domu było dużo ludzi i łez.

Jeszcze dzień przed. Jeszcze dzień przed.

Mama nieobecna albo krzycząca i tak bardzo płacząca.

Dowiedział się tylko, że tata nie wróci. Nikt nie tłumaczył, a więc to zdanie strąciło na samo dno studni

niepewności, braku bezpieczeństwa i straty obojga rodziców na raz.

Bycie z obcą panią w taki dzień, gdy wszyscy ubrali się elegancko, to jakaś kara. Jemu tylko babcia, też cała zapłakana, śmierdząca papierosami pierwszy raz od dawna, kazała ubrać ładne skarpetki i spodnie na kant i ich nie rozerwać, a więc nie bawić się. No i koszulę białą, z której plamy będzie ciężko spierać, a więc nie wolno szybko jeść i biegać, by nie być spoconym.

Przy pierwszej okazji mały chłopiec uciekł pani, jak mieszała rosół i była zajęta garami.

I biegł, biegł, biegł prosto przed siebie.

W białej koszuli, spodniach na kant i brudnych adidasach, bo lakierek nie chciał.

Słyszał jak biją dzwony w kościele. I widział z daleka, bo schował się za drzewem… jak czterech panów w białych rękawiczkach wynosi brązową trumnę. Jeden szedł z krzyżem i tabliczką z imieniem i nazwiskiem.

Taty? Czyli naprawdę już go więcej nie zobaczy.

Nikt mu nie wytłumaczył, wiedział więc tylko to, co sam rozumiał.

I pękł pod drzewem na pół dosłownie.

Siedmioletni chłopiec. Sam bardzo.

Tak bardzo płakał, kiedy cały kondukt bez niego szedł na cmentarz.

Widział też mamę. Dziadek ją prowadził, bo ledwo szła. I tak bardzo się przeraził, że i ona umrze i wpadnie w dół. Tata też po prostu wyszedł z domu i nie wrócił. A teraz cała rodzina tak zrobiła. Wyszli wszyscy i zostawili jego samego na pastwę losu.

A chciałby bardzo być z nimi.

Co z tego że pachniało sernikiem. Co z tego że był ładnie zastawiony stół.

Tak bardzo samotnie się zrobiło. Jeszcze mu się oberwało i to naprawdę bardzo, bardzo, że uciekł bez słowa.

Wujek go zgarnął spod drzewa. Dobiegł tylko do tego miejsca, ale i tak pobrudził koszulę. I mokra była od łez. Już więcej potem nie płakał.

Babcia przebrała w zwykły t-shirt i krzyknęła, że nawet w taki dzień nie może być grzeczny. Będzie wyglądać jak niechluj i ma za swoje.

I wtedy zrozumiał, że to jego wina, że zostali we dwoje, tylko on i mama. Tata nie wrócił dlatego, że z uwagami często do domu wracał?

No to nie płakał. Nie pokazał więcej emocji. Jak było źle, wyżywał się na kimś albo pod jakimś drzewem. Nie pokazywał siebie, bo zaraz krzyk i kara. I znowu samotność z daleka od wszystkich.

Jakim będzie mężczyzną?

Jestem jego ciocią. To mój brat odebrał sobie życie.

Ja na pogrzebie byłam wściekła. Pełna nienawiści. Aż w końcu wyszłam z siebie i zobaczyłam tego małego, zupełnie zależnego od innych…

Jemu też życie się skończyło, choć serce biło nadal.

Co za ból.

Podeszłam do niego. Siedział już w tej zwykłej bluzce z podwórka, w brudnych butach i w spodniach na kant. Zapytałam durno, bardzo durno „czemu nie zjadł nawet sernika? Przecież wiem, że uwielbia”.

On mi nie odpowiedział. Wstał w gniewie i uciekł w inny kąt.

Następnego dnia nie zrobiłam wiele. Przyjechałam po prostu specjalnie do niego. Nic więcej i ogłosiłam to wchodząc do domu.

„Szukam Grześka, gdzie on jest?” Przeszłam pół podwórka. Nie chciał ze mną rozmawiać, ale wzięłam go za fraki, zniżyłam do jego poziomu, kazałam patrzeć w oczy i powiedziałam bez mrugnięcia okiem:
„jesteś dla mnie najważniejszy w świecie i zawsze możesz na mnie liczyć”.

Nic więcej. Bo wyrwał się i znowu gdzieś pobiegł.

Dramat przez lata zaczął blaknąć. Nabraliśmy wody w usta. Nie znaleźliśmy lekarstwa na ból.

Grzesiek rósł. W swoim świecie, stwarzający problemy wychowawcze.

I po latach… chłop już jak dąb. Jedną ręką mógłby mnie nosić. Przyjechał do mnie na rowerze, do swojej cioci.

I powołał się na tamto zdanie sprzed lat. Którego brzmienia ja… nie pamiętałam dokładnie, a on tak.

Podzielił się problemem, myślami, które ma. Byłam jego ostatnią deską ratunku. Na szczęście wiedziałam jak mu pomóc. Wybiłam z głowy drogę, którą kiedyś wybrał mój brat. Tym razem dał się przytulić. I wtulił się tak…

Że oboje doszliśmy do kości, do samego dna serca, w którym wciąż rozgrywała się tamta dramtyczna historia.

I przeprosiłam go za nas wszystkich. Za mojego brata.

„Grzegorz, Twój tata jeśli by mógł, to by z nami teraz płakał. I Ciebie przepraszał. Bo skoro życie sobie odebrał, to cierpieć musiał bardzo, ale na pewno nie zdawał sobie sprawy, że i Ciebie zabierze do grobu. Wyjdź stamtąd. Nie noś już tych ciężarów.

Już dobrze, synu, już w porządku.

Nasz kochany synku.”

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią