Bajka o brzydkim kaczątku do pewnego momentu jest o mnie.

Od samego początku miałam ogromne kompleksy. Kinol zamiast nosa, w dodatku mocno garbaty. Do tego wada wzroku i nadwaga. Otyłość dziecięca. Zajadałam brak…

mamy.

Moja mama zmarła, gdy miałam sześć lat. Po prostu zabrała ją karetka i więcej jej nie zobaczyłam. Szybko wprowadziła się do taty koleżanka. Dopiero jako nastolatka zaczęłam miarkować, że to… że to kochanka. Czy mama o niej wiedziała?

Gdy przeglądam zdjęcia, to sobie przypominam, twarz odziedziczyłam po mamie. Nie była urodziwa. Mój tato przystojny, nie wiem, co w niej widział. Za to macocha cud, miód, malina. Zgrabna, z buźką pełną słodyczy i wydatnymi usteczkami.

Urodziła się im córeczka. Piękna, ze złotymi loczkami. Oni mnie nawet nie odstawiali, próbowali być moimi rodzicami, ale i tak czułam się jak podrzucone na dłuższą chwilę pisklę do niewłaściwego gniazda.

Macocha próbowała być dla mnie miła. Ale szybko zaczęłam się buntować, nienawidziłam jej. Przede wszystkim za to, że rządzi się w kuchni mamy, wyrzuciła jej ubrania, mojego tatę dotyka. No i za dziecko, które jemu urodziła i stało się najważniejsze w świecie.

Za samotność, w której opłakiwałam mamę. Nikt mnie nie pocieszał. Mój tato zaczął mnie szybko obrzydzać, kiedy przystawiał się do niej, całował, przytulał. Wymiotowałam w toalecie. Tak rozkręciła się bulimia. Serce stawało się coraz bardziej twarde, z kamienia. Obżerałam się i rzygałam. Pokarm dziecko dostaje od matki. Moja matka nie żyła. A ta obca kobieta i tatę mi odebrała. I mnie swoją córką zastąpiła.

Minęły lata. Leczyłam się psychiatrycznie jako dzieciak. Z problemów z karmieniem wyszłam, choć żaden z terapeutów nigdy nie połączył moich problemów z rodzinną sytuacją. Z żałobą.

Miałam wielką tęsknotę za związkiem, za byciem przyjętą przez kogoś. Stałam się romantyczką, pisałam wiersze. A przy tym rozwalał mnie lęk o to czy komuś się spodobam, skoro jestem brzydką, po prostu brzydką dziewczyną. Internet mnie biczował. Szarpał myśli, rozciągał pragnienia. Dostałam obsesji na punkcie tego, jak wyglądam. Marzyłam o operacji plastycznej. Zaczęłam ćwiczyć intensywnie, dwa razy dziennie. Ciało młode, stało się sprężyste, jędrne, zgrabne. Na operację plastyczną jeszcze nie było mnie stać.

Na jednej imprezie szef zaczął mnie podrywać. Starszy ode mnie o 30 lat. A ja zakochałam się w nim do szaleństwa, a raczej w tym, że taki mężczyzna spojrzał na mnie. Miał żonę, dzieci. Ale to ja dawałam mu wszystkie uciechy. Zaczął we mnie inwestować. Spełniać moje „marzenia”. Zmniejszyłam nos, zrobiłam parę operacji, moje usta powiększyłam tak, że koleżanki z dawnych lat mnie nie poznawały. Kupił sobie apartament i dał mi do niego klucze. Przychodził o różnej porze, gdy mógł wyrwać się z domu. Miał mnie na zawołanie. Poprosił, bym zrobiła sobie większe piersi. A więc tak się stało, choć wiązało się z potwornym bólem. Po paru latach byłam gotowym produktem. Jakby wziął kursor myszki i w photoshopie stworzył sobie własną lalkę erotyczną.

Gdy wszystkie cele osiągnęłam, pustka zaczęła się o siebie upominać. Zapragnęłam dziecka. I wtedy pękła bańka. On dzieci ma, nie chce znowu taplać się w pieluchach a żony nie zostawi. Kocha ją.

Znów zaczęłam wymiotować.

Wróciłam do punktu wyjścia. Wróciła lawina z dzieciństwa.

Przez miesiące z nożem w sercu, odkrywałam, kim się stałam. Łabędziem, które ma tysiące lajków i obserwujących, top modelka, wysiadająca z ekstra fur, z długimi nogami, totalnie przerobiona, nieprawdziwa, wykorzystana na własne życzenie, w dodatku sprawiająca ból… jakiejś kobiecie. I dzieciom. Przecież sama…

Przecież sama przez to przechodziłam!!!!!

Kiedy z ofiary stałam się katem i tego nie zauważyłam?

Nie wiem czy wiesz, ale w „zacofanym” średniowieczu ludzie utożsamiali łabędzia z obłudnikiem. Pod białymi, pięknymi piórami, jego mięso jest czarne.

Znów zalał mnie mrok. Tak straszny… Wyjść ze złotej klatki, klatki najpiękniejszych, pławiących się w luksusie łabędzi jest bardzo trudno.

Wyciągnęłam w apartamencie zdjęcie mojej matki. Kobiety prawdziwej do granic możliwości. Ze zmarszczkami, niedoskonałościami, z garbatym nosem, bez makijażu nawet.

Prosiłam ją, prosiłam, by pomogła mi znaleźć drogę.

Przyszedł dzień, kiedy zebrałam się na odwagę. Zostawiłam wszystko. Zerwałam związek, choć innego nigdy nie miałam. Źle uczucia, bardzo źle uczucia ulokowałam. Skasowałam wszystkie konta na social mediach. Stałam się natychmiast biedna. Spadłam z wysokiego konia, a złota taca zachcianek podstawiana przez lata pod mój sztuczny nos, roztrzaskała się na głowie.

Zaczęłam od początku moje życie. Poszłam na terapię po śmierci mamy. To dzięki niej tak wiele zrozumiałam. Niezagojone rany z przeszłości wciąż dawały o sobie znać, zaczęły gnić i cuchnąć.

Gdy przyszłam na warsztaty z samoakceptacji i z poczucia własnej wartości, usiadłam wśród kobiet które naprawdę miały niedoskonałości… a ja tak śliczna jak z obrazka. Na mnie skupiła się cała uwaga.

„Co Ty tutaj robisz?”. Jedna za drugą pytała.

A ja się rozpłakałam. Bo zrozumiałam, że udawałam kogoś, kim nie jestem. Przez te wszystkie operacje i wyprany mózg modą, trendami zostałam pozbawiona siebie. Okradziona z tożsamości.

I że dzisiaj, dopiero dzisiaj widzę piękno w mojej mamie… a na siebie, plastikową nie mogę w lustrze patrzeć.

Stałam się karykaturą kobiety, podziwianą przez świat. Tak pogubioną w środku, plastikową na zewnątrz i w sercu, promowaną przez chory biznes.

Od miesięcy nic ze sobą nie robię. Mam fałdę na brzuchu – cudowną. I zmarszczki na twarzy… tak wspaniałe. Są wspaniałe.

Mam na twarzy… emocje!

Znów zaczynam z lalki stawać się …

Człowiekiem.

Pięknym, bo niedoskonałym.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią