Bladoniebieski nie był seksi

Powiedzieć, że „ŻYJĘ” to spory sukces. Przynajmniej w moim przypadku.

Człowieku!

Powiedzieć, że „ŻYJĘ” to spory sukces.

Ale od początku…

Mam:

1) imię Jakub,

2) parę zalet,

3) więcej wad,

4) konto nierozwiązanych i upadłych spraw,

5) jeden sukces: żyję ?

Powiesz: „wielkie mi co. Głupoty pieprzy.” Zaczekaj na koniec!

Mam też… I to punkt nr sześć:

6) dawcę szpiku. Brata bliźniaka?

27 kwietna może być tornado, przemarsz wojsk, zimna aura… ja mam ŚWIĘTO!

Tego dnia dostałem telefon: chodzi po świecie jakiś gość zgodny ze mną.

Białaczka to nic fajnego. Diagnozę przyjąłem w wieku 17 lat.

Pochodzę z egzotycznego domu. Moja matka była w ciąży więcej niż raz, a tylko mnie się udało przyjść na świat, chociaż przez większość życia wolałem podzielić los mojego rodzeństwa.

Nie będę Cię wtajemniczać, ale kobieta, która mnie urodziła w plebiscycie na matkę roku nawet ostatniego miejsca, by nie zajęła. A ojca nie poznałem wcale.

Spytałem ją nawet:

„jak to się stało, że mnie nie usunęłaś?”

Odpowiedzi nie dostałem.

No więc: powiedzieć, że „ŻYJĘ” to spory sukces.

Być za to nastolatkiem na hematologii wśród małych, irytujących dzieci, chorujących na to samo co ja na progu dorosłości… hmm…

mało powiedzieć, że to syf.

Ktoś kiedyś słysząc moją historię, załamał się. Powiedział nawet, że to niemożliwe, by na jednego człowieka spadło tyle nieszczęść.

Też tak myślisz?

To spadaj!

Dalej sobie swój kłamliwy obraz świata układać.

Oto cały ja.

W czarnej dupie dostrzec urok? Dla mnie już dziś… nic trudnego.

Miałem nie raz myśli samobójcze. Dopalaczami się ratowałem a potem wpadałem na dno rozpaczy.

I ta cała popieprzona hipokryzja mojego losu. Że jak już ciało nie domagało to… żyć zachciałem.

Nawet się zakochałem. Choć nie spodziewałem się, że mogę mieć kiedyś normalną rodzinę, żonę, dzieci.

Ale dzięki chorobie zaryzykowałem. I ją pocałowałem!!!! Zostałem chwilami nawet romantykiem.

Bałem się zakładania rodziny, normalnej nie znałem, więc i tu miałem myśli: może lepiej by mój kod genetyczny i cała ta historia poszły w piach?

Robiłem dużo durnych rzeczy, zamachy na swoje zdrowie i życie. Jak to chłopaki spod klatki. A że mojej matki prawie nie było w domu? Już więcej uwagi miałem od kuratorki.

W porządku kobieta. Krwi jej napsułem, nauczycielom też. Więc w końcu i moja krew zgniła. I tak moja historia zawija znowu do hematologii.

W pewnych momentach białaczka to była moja siła. Litowali się nade mną i machali ręką. Szybko pokapowałem, że białaczka to dobry as. Zawsze miałem go pod ręką.

Łysy byłem tak czy siak. Ale że na skórze stawałem się bladoniebieski?

To już nie było seksi.

No i leczenie dawało objawów tyle popapranych, że chcąc nie chcąc, stawałem się coraz bardziej wytrzymały.

Na ból. Cierpienie. Dyskomfort.

No i dojrzały.

Pamiętam noce w gorączce, majakach, koszmarach. Wołałem wtedy o śmierć. Jak kiedyś gdy mały byłem w domu z awanturą i libacją.

Znów nikt nie usłyszał. Byłem sam.

Więc tym bardziej zdziwiłem się, gdy powiedziano mi, że dostanę prawdopodobnie szansę na nowe życie. Znalazł się ktoś podobny do mnie.

Uwierzycie?

Ciekawe kim jest i co robi na świecie. I czy poznam go kiedyś i się odwdzięczę?

Zmienił mi się kolor oczu po przeszczepie. Więc przynajmniej coś już o nim wiedziałem: o bracie? Może o tacie?

Z wyglądu do matki byłem podobny, może choć teraz… w oczach mam ślad po własnym starym? Co numerek zaliczył i się zmył.

Raz jeszcze dał mi życie?

Różne miałem myśli. Wylazłem z tego gówna jak kiedyś z brzucha matki. A to w moim przypadku nie takie oczywiste.

Ciągle wymykam się śmierci.

Nikt się ze mną nie szczypał po tym wszystkim, powiedzieli, że muszę dbać o zdrowie, a przeszczep starczyć może na kilka, kilkanaście lat.

Powiedziałem tej doktórce:

„Tyle czasu! Kochana! Co za luksus!”

Nie skumała.

Tego nikt nie skuma, kto nie był w grobie.

Moim największym marzeniem jest uratować komuś życie. Dlatego chciałbym być opiekunem medycznym. Na pewno nie kimś wyżej. Po pierwsze dlatego, że nie jestem aż tak inteligentny. I całe szczęście! Bo większość personelu ma tak nadęte ego, że w ogóle pacjentów nie zauważają. Swoje dupska uprawiają na cierpieniu ludzi.

Sporo się nauczyłem na oddziale. I wiem jakie to ważne, by był przy tobie ktoś odważny, ktoś kto nie udaje i zna kanał bycia pacjentem na tym pieprzonym prześcieradle.

Chociaż do czegoś jestem KANDYDATEM IDEALNYM.

Staram się o spotkanie z dawcą… Ojca nie poznałem, a go nienawidzę… Ale mam pieprzoną nadzieję, że to on.

I czasem się łudzę, że może nie wiedział o ciąży?

Matce wybaczyłem. Żal mi jej bardzo odkąd to wszystko przeszedłem.

Widziałem sporo kobiet na oddziale, matek dzieci w różnym wieku. Czułych, poświęcających się. To najpiękniejszy widok. No i tych facetów, którzy siedzieli przy łóżku swoich dzieci. Chciałbym być takim ojcem.

Nie u wszystkich było różowo. Ale z tymi z gównianym życiorysem przybijałem sobie piątkę. Rodziła się sztama na śmierć i życie.

Dzisiaj znowu sobie odtwarzam głos w słuchawce, który mi dał szansę … Pokolorować mój czarno-biały życiorys… Sporo straciłem, ale za to ile mam!

Młody, żyję – a to sukces.

Pozdrawia Cię Jakub, który chodzi na ziemi po śmierci.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią