Cześć, jestem Adrian. Wielki Wojownik, który pokonał w swoim życiu lęk przed odrzuceniem.

Byłem mięczakiem, biednym dzieciakiem w męskiej skórze. Startowałem z dna więc dlatego mogę śmiało o sobie mówić tak:

Wielki Wojownik Adrian.

Moje mięśnie, wysportowana sylwetka zakryły małego chłopca, którego nikt nigdy nie wprowadził w męskość. Nie pozwolił udowodnić sobie swojego hartu ducha.

Więc cała zewnętrzna powłoka to tylko wydmuszka. O czym dowiedziałem się trzymając na rękach… mojego synka.

Odkąd dorastałem dostawałem parę razy kosza. Moi rodzice się rozstali, a i pierwsza miłość potraktowała z buta.

A więc przestałem walczyć, ale się bronić. Jak ofiara która dodatkowo nie potrafi opanować emocji, krzyczy, siłowo załatwia sprawy, ludzi oskarża, by nie wyszło na jaw, że to ja jestem mały.

No i główne zadanie: nie stracić kontroli. Wiele prób wejścia w związek nie udało się, bo byłem zimny, a gdy już przełamywałem się w sobie i byłem na TAK, drugiej stronie coś odpalało i sprawy obierały zły kierunek.

Nie wpuszczałem więc nikogo do mojego świata. Tylko trochę tak, ale nie dawałem wykraść swojego ja… swojego serca. Nie angażowałem się w relacje. Byłem na dystans.

Ale wciąż z głodem…

Zawsze jest coś za coś.

Moja dziewczyna zaszła jednak w ciążę. Byłem przerażony, bo kompletnie nie wiem, co to znaczy być ojcem. Swojego wolałbym nie znać.

Aneta też przerażona, ja nie dawałem jej poczucia bezpieczeństwa. Była nawet rozmowa czy tej ciąży nie przerwać.

Anecie rósł brzuch a mnie poczucie winy. Nie umiałem odnaleźć się w tej sytuacji, być silny.

Mniej więcej w piątym miesiącu ciąży coś we mnie pękło. Obiecałem Anecie, że zrobię wszystko, by się zmienić. Poszedłem na terapię.

Już na początku drogi zobaczyłem jak wiele muszę jeszcze zrobić, by dojrzeć, by odkryć co to znaczy być mężczyzną w pełni, już bez tego lęku.

Aneta zaczęła rodzić o wiele za wcześnie. Szybko przyszła kolejna próba. Byłem w szoku. Pierwszy raz na porodówce i tu od razu taka akcja. Chaos, brak komunikatów.

No i mnie, wielkiemu chłopu, dali małego chłopca na ręce, a ja zacząłem ryczeć, aż wstyd, mówię Ci, ale to było tak silne… cały roztrzęsiony powiedziałem do niego:

SYNU.

A on był grzeczny, cichutko. I po 30 minutach, w moich ramionach zasnął i już się nie obudził.

I jakby huknął, jakby zdetonował jakiś wybuch, bo jego serce bić przestało a moje oszalało.

W jednej chwili wszystko się wylało. I ta potworna rana lęku przed utratą, gdy się kogoś pokocha otworzyła się i dostała nowe światło. Lęk przed odrzuceniem się rozsypał.

Najgorsze już za mną? Co dalej? Gdzie poszybował? Co zrobić z ciałem?

Dobrze że podeszła do mnie położna. Zrobiła wszystko z czułością, pozwoliła i mnie i Anecie się pożegnać.

Kiedy już chciałem być tatą, mój syn zdążył popatrzeć na mnie, ale nikt go nawet nie ratował, nie próbował ratować. Za słaby był dla medycyny.

No to ja się pytam:

jak więc możliwe że z tak wielką siłą wpadł do mojego serca i nie tylko odsłonił zatęchłe rany z przeszłości, ale i pokazał, że w jednej chwili ktoś może dostać się do mojego zabarykadowanego serca?

On to zrobił.

Przyspieszył moją terapię. I pokazał całym sobą bez gadania, że muszę puścić kontrolę i nauczyć się w życiu tracić…

i płacić cenę za miłość, bo tylko ona uleczy zranienia i pozwoli wyjść z więzienia lęku.

Przeniesie na drugą stronę.

Cześć, jestem Adrian. Wielki Wojownik, który pokonał w swoim życiu lęk przed odrzuceniem.

Aneta jest dzisiaj moją żoną. Walczę o nią codziennie na nowo i o siebie też. Mamy wielkie szczęście: dwójkę dzieci na świecie i…

kurde, tak niepojętą tajemnicę, co złamała, ale otworzyła mi serce…

Antka którego miałem szansę trzymać na rękach.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią