Adresat: Rodzice

Nadawca: 19-letni syn.

Tato, Mamo dziękuję Wam za moje życie. Jeśli przesadzę w tym liście, wybaczcie. Będę jednak bardzo szczery.

Przez większość mojego życia byłem przekonany, że mam wielkie szczęście i wspaniałych rodziców. Pozwalaliście mi na wiele, nie kontrolowaliście. Kiedy były problemy, mogłem korzystać z psychologa, a jak mi się nie podobał, to woziliście na drugi koniec miasta. Spełnialiście zachcianki, nie zaglądaliście do pokoju, dając mi duży kredyt zaufania. Wiele razy gdy nauczyciele mieli pretensje o moje zachowanie, oceny wystarczyło, że podkręciłem historię, troszkę ją pokolorowałem, poudawałem ból głowy, brzucha, a Wy stawaliście w mojej obronie, nie słuchając argumentów dyrektora szkoły. Do seksu zaprawiliście również bardzo szybko. Myślałem, że mam szczęście, współcześni rodzice, dający dziecku wolność. Naśmiewałem się z cnót niewieścich, średniowiecznych katoli. Na szczęście u nas w domu seks nie był tematem tabu. Wiedziałem, co zrobić, byś tato nie został dziadkiem zbyt wcześnie, a Ty mamo babcią. Z pornografią byłem codziennie odkąd skończyłem 10 lat. Dzięki temu, że dostałem od Was dostęp do internetu, smartfona. Nie karaliście mnie też prawie nigdy, co było wspaniałe przez długie miesiące. Pierwszy cios dostałem, gdy dowiedziałem się o rozwodzie. Ale szybko pokazaliście mi, że to handelek. Bardzo opłacalny deal. Pozwalaliście na jeszcze więcej, a mniej zabranialiście. Mamo, kiedy zaczęłaś chodzić na randki, obrzydzali mnie ci wszyscy goście, ale nie chciałem ci robić przykrości. A Ty tato? Kiedy urodził się Twój syn z drugiego związku, poświęcałeś mu znacznie więcej czasu. W końcu mieszkaliście razem. I to mnie bolało najbardziej. Po dopalaczach robiło się weselej. Dzięki Wam miałem zawsze gotówkę, a więc i paczkę wiernych kumpli, których wciągałem w moje gry, zabawy. Kupowałem ich jak Wy mnie. Byłem wolny i mniej samotny, mogłem robić co chciałem. O jaa… nieograniczony.

No i sami wiecie co się stało dwa lata temu w święta Bożego Narodzenia. Myślałem, że przedawkowałem, bo film mi się urwał. W tak młodym wieku udar? Dziwiliście się. Porzuciliście swoje wygodne życie, plany. Tato ty swoją nową rodzinę, a ty mamo partnera, zastawione stoły. Oboje siedzieliście na korytarzu szpitala w szoku, myśląc, że jestem naćpany. Słyszałem Wasze rozmowy, lament. A gdy zdiagnozowali guza w głowie, długo ściemnialiście oboje, myśląc, że o niczym nie wiem.

I wtedy właśnie okazało się, że przez te wszystkie lata żyłem w piekle. Rozpasałem się na wszystkie strony, nie potrafiąc wyleżeć jednej doby. Nauczyliście mnie tego, że gdy czegoś chcę, to biorę. A tu nagle nic… ani jedzenia ani masturbacji ani dziewczyny do zabawy. Robiłem się coraz bardziej słaby i nie do zniesienia dla otoczenia. Jak dzikie zwierzę w najbardziej hardcorowej celi więzienia. Nie potrafiłem tracić a musiałem, najpierw włosy a potem po kolei wszystko. I na Was krzyczałem, wiem o tym. Przepraszam za wszystkie ostre słowa. Chcieliście dawać miód na każdym kroku, a nie nauczyliście połykać gorzkich łez. Wyhodowałem w sobie potwora przez te lata robienia, co chciałem. To jak biedny jestem, odkrywałem każdego dnia na oddziale. Zwłaszcza w zderzeniu z ludźmi w moim wieku, a i młodszymi, którzy potrafili toczyć bój, mieć humor w tej czarnej dupie. Nie tracili nadziei, nawiązywali przyjaźnie. Miałem głęboką depresję i oprócz tony leków na guza, ogłupiały mnie jeszcze psychotropy. I nie potrafiłem pojąć jak to możliwe, że niektórym jest tutaj względnie dobrze? Zuzia co się uśmiechała nawet dzień przed swoją śmiercią, a miała 8 lat. Antek – 12 lat wołał przed śmiercią, że widzi światła tak piękne jak na choince i konał w pełnym spokoju. A Anka? Jej 18-stka wyprawiana na korytarzu. I ona miała przemowę, że jest wdzięczna za chorobę, bo dała jej mnóstwo przyjaciół i pewność, że życie się nie kończy. Ja byłem bardzo nielubiany, zamknięty w sobie, przed laptopem, ze słuchawkami w uszach. Pełen smutku, nieszczęścia dusiłem się przez długie dni. I miałem do Was sporo żalu i pretensji: o to że nie zabraliście mnie nawet na pogrzeb dziadka, babci, chcąc mnie „ochronić”… kurna przed czym? Że nie widziałem, jak to jest umierać , walczyć z lękiem, a potem akceptować, przechodzić przez ten cały syf, konać. Miałem pretensje o to, że zamiast wolności, zamknęliście mnie w celi moich zachcianek, że nie nauczyliście mnie życia w czystości, które teraz na białym prześcieradle, dałoby mi swobodę w moim ciele, które nie potrafiło w tak krótkim życiu być wierne (jakimkolwiek zasadom). Dlaczego nie powiedzieliście mi, że wolność jest dopiero wtedy, gdy mam dostęp do tego co świeci, jest przyjemne, ale potrafię rezygnować z tego? Bolało mnie odkrywanie, jak mnie rozpieściliście. Na tyle, że wyjątkowo bolesna była lekcja utraty i to że nic nie wiem o Bogu. Dopóki nie zachorowałem, nie przeszkadzało mi to, że Go nie ma. Ale teraz to mnie zabija. Zabija. 

Tatusiu… Mamusiu…

Piszę list, bo wszystkie te słowa ugrzęzłyby mi w gardle i zacząłbym ryczeć. Gdybym mógł o coś Was prosić, będąc Waszym dzieckiem, z okazji świąt, byłoby to światło w tunelu. Chciałbym, byście powiedzieli mi, co ze mną będzie, gdy ciało zacznie gnić pod ziemią. Żebyście choć teraz nauczyli patrzeć w oczy strachowi i pomogli uwierzyć w wieczność. Wiem, że umrę i to już niedługo. Przez kilkanaście lat byłem nażarty tego dnia po świętach. Przed komputerem albo w pokoju zamkniętym na klucz, robiłem, co chciałem. Ledwie się zrywałem i po wolnych dniach turlałem do szkoły. Zawsze w jakichś dodatkowych, turbo drogich ciuchach, z markowym zegarkiem, po nieprzespanych nocach, dzięki nowym grom. A dzisiaj nie jem już niczego, bo ciało młode, ale nie przyswaja nawet pieprzonej sałatki jarzynowej. I cieszę się z jednego: że nie zabiłem się, tamtego dnia na początku choroby. I chociaż tutaj nie uniknąłem cierpienia jak tchórz. Zacząłem się zmieniać. Dzisiaj czuję się bardziej wolny niż kiedykolwiek. I proszę Cię tato, byś nie popełnił tych błędów w wychowywaniu twojego syna. A ty mamo byś wiedziała, że wybaczam wam wszystko i też przepraszam. Bo byłem wyjątkowo niewdzięcznym dzieckiem. Tato, Mamo dziękuję Wam za moje życie. Jeśli przesadziłem w tym liście, wybaczcie. Byłem jednak bardzo szczery, bo mam pokój w sercu. Wiedząc, że chyba potrzebowałem dotknąć dna, pomylić wszystkie pojęcia, by przejść przez chorobę. Czuję się dobrze. Jak zwycięzca. Bo startowałem z najgorszej pozycji: ja tiktokowy marnowacz czasu, modny, bogaty nastolatek, uzależniony od porno i dopalaczy…

do łysego, chudziutkiego przeżartego przez raka chłopaka, co tak tutaj płakał, że mógł nie przestać długie lata, a jednak przez łzy zobaczył, że wolny mogę wciąż być, ale dopiero wtedy gdy nauczyłem się wyrastać ze swoich żądz, ze swojego ciała. Rezygnować i tracić zamiast dostawać.

I gdyby nie Wy, nie zrozumiałbym tego. Wszystkie rany mojego serca i naszej historii całuję z wdzięcznością. I gdybym mógł wybrać, wybrałbym Ciebie tato i Ciebie mamo na swoich rodziców.

I tym akcentem kończę swój testament… Wszystko co mam , oddaję, nie chcę nic.

Kocham Was.

Wasz syn.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią