Szczęśliwi jesteście, gdy narodzicie się znów

Sylwię poznałem na imprezie. Miałem trzydzieści lat i w głowie zero pomysłu na założenie rodziny. Dzieci? Mam być ojcem?

Nie, nie, nie.

Wolny strzelec, to tu, to tam.

Dobre pieniądze, piękne kobiety. Nie wiedziałem, że mężczyzna może… może naprawdę zakochać się w kobiecie.

Uwielbiałem seks, damsko-męską grę. Na Sylwię zwróciłem od razu uwagę. Śmiała się całą sobą. Nie patrzyła na mnie ani na żadnego innego faceta. Zwykle na imprezach zaczyna się akcja polowania. Ma męża? Ale nie było go widać. Znałem i takie kobiety, którym obrączka nie przeszkadzała. Nie chciała tańczyć. Coś tam piła. Muzyka uniemożliwiała rozmowę. Raz tylko wzrok we mnie wbiła. Czuła, że nie odrywam oczu.

Była naprawdę śliczna, w ogóle nie sztuczna. Bez długich rzęs, w ubraniu co ciało zakrywa.

To siostra mojego kumpla! Miałem szczęście.  

Długo musiałem się starać, żeby się ze mną umówiła. Zwykle trzy razy podbijam i daję spokój. Tu naprawdę ruszyłem fantazję. Wciąż wracała do mnie, w różnych sytuacjach, wspomnieniach. Uruchomiła we mnie

Hm…

Waleczne serce?

Była czysta. Do tego stopnia, że wszystkie styki w głowie mi się popaliły. Robiłem głupoty, gadałem przy niej pierdoły, nie byłem sobą, sztucznie przemiły. Nie wyobrażałem sobie: jak ją dotknąć? Pocałować? By …

By nie skrzywdzić?

I jak jej się przyznać do tego, kim jestem? Jakie życie ciągnie się za mną? Ile miałem kobiet? Przecież sam siebie w jej oczach skreślę.

Przy niej dostawałem słowotoku. Ona słuchała. Patrzyła mocno i na wylot. Kamuflaż nie pomagał, same odsłaniały się mroczne strony. Miała szósty zmysł. Znała prawdę o mnie, zanim powiedziałem wszystko.

Spotykaliśmy się jakiś czas po przyjacielsku. Aż w końcu w niedzielę, przy obiedzie wyznałem jej miłość. Bez mówienia, że kocham. Wszystko się wymknęło z rąk. Ale wylałem przed nią całe serce. Mój mrok. I dałem znać, że zawładnęła mną a ja muszę na nowo się poznać. I chcę… u jej boku.

Wzięliśmy ślub. Kochaliśmy się dopiero po. Taki był układ od początku. By… by… ta noc stała się świętem nie do zapomnienia. Byśmy zgłodnieli i przygotowali się na szczyt, na spotkanie, na budzenie nowego życia.

Naprawdę jest różnica między seksem a kochaniem się. Zaspokajaniem swoich fizjologicznych potrzeb, a złączeniem ciała, serca, duszy.

Do tego trzeba długich przygotowań, oczyszczeń.

W trzecim miesiącu ciąży okazało się, że nasze dziecko jest ciężko chore. Nie ma nerek, za to ma szereg wad genetycznych. Zaczęło się piekło. Nie potrafiłem odnaleźć się w tej sytuacji. Byłem pewien, że to przeze mnie. Przez moje wcześniejsze życie. Płodząc dziecko, zadałem ból mojej kobiecie. Ona była jak… zdjęta z krzyża.

Diagnoza złamała nam serca. W jednej chwili od siebie oddaliła. Dziecko w brzuchu, a właściwie jego choroba rozerwała nas na pół. Nasze małżeństwo tak szybko wystawiła na próbę.

Ból.

Ból.

Nieopisany ból.

I kiedy już dźwignęliśmy się i chcieliśmy z dnia na dzień normalnie żyć, czekać na rozwój zdarzeń, lekarz powiedział, że możemy załatwić szybko problem. Zakończyć ciążę. Wystarczy zaświadczenie od psychiatry, że Sylwia ma myśli samobójcze.

Bardzo się oburzyła.

Bycie matką, to spełnienie jej marzeń.

„Co z Panem Doktorze! Mam się przyznać, że dziecko sprawiło, że chcę odebrać swoje życie?!”

Wyszliśmy stamtąd. Dwa dni na zastanowienie. Zabrałem ją do restauracji. Łzy płynęły do zupy. I mi i jej. Ogłupiali byliśmy. Pobici od środka. Bezradni jak dzieci.

Kiedy chciałem jej powiedzieć, że przyjmę każdą jej decyzję… zobaczyłem przez okno mężczyznę, którego syn bał się wejść na trzepak. Wziął go pewnie i posadził, nauczył się podciągać.

„Sylwia. Lekarz mówił, że póki jest dziecko w Tobie, nic mu nie dolega. Jest mu dobrze. A jeśli umrze to zaraz przy porodzie. Jak usuniemy ciążę i tak będziesz rodzić. Po co przyspieszać? To nie czas.”

To ja podjąłem decyzję. Wydałem rozkaz. Sylwia odetchnęła. Najgorsze zawieszenie i szarpanie pomiędzy.

Moja żona wyglądała z rosnącym brzuszkiem… przepięknie. Kiedyś kumpel opowiadał, że najbardziej pociągała go żona w tym czasie. Śmialiśmy się z niego, że odbiło mu na dekiel, ale taka jest prawda. Sylwia kwitła w oczach, choć tak często baliśmy się, załamywaliśmy, przechodziliśmy przez otchłań.

Każdy dzień ciąży świętowaliśmy, choć poranieni. Nigdy nie celebrowałem tak życia. Śniadań, kolacji, spacerów. Nauczyłem się czułości, która przekracza mnie, moją naturę, powala na łopatki.

13 września urodziła się i zaraz zmarła Marysia. Lekarze powiedzieli przed porodem, że już akcja serca nie do uchwycenia. To będzie rodzenie martwego dziecka. Ale gdy lekarka słuchawkę przyłożyła usłyszała bicie serca. Dosłownie parę uderzeń.

Marysia się… przedstawiła.

Oto jestem.

Historia się nie skończyła.

Wziąłem ją na ręce. Płakałem jak głupi. Całowałem, ubrałem, choć nigdy nie miałem na rękach dzieci. Sylwia wciąż wspomina jak do niej mówiłem.

Córcia, moja kochana córcia. Córka mi się urodziła. Kochamy Cię z mamą i czekaliśmy na Ciebie całe życie.

Nie spodziewałbym się tego po sobie ani po żadnym facecie jakiego znam.

Sylwia co jakiś czas patrzy mi głęboko w oczy i mówi: „Ty draniu, zakochałam się w Tobie najbardziej gdy tuliłeś Marysię.”

Marysia mnie przetrenowała. Pokazała, co to znaczy być ojcem. Jak będzie trzeba to w ogień skoczę. Bólu nie odbiorę, ale zawsze przyjmę. Przejmę to, co mogę. Wzmocnię. Nadam imię. Przytulę. Odprowadzę nie tylko do szkoły, do ołtarza w dzień ślubu, ale i przez śmierć.

Bo to ja dałem życie. I nie zostawię. Wezmę na ręce.

Sylwia jest już w czwartej ciąży. Mamy na świecie dwójkę zdrowych dzieci. Mają dużo kłopotów, lęków, zmagań. Dzięki Marysi wiem, że mam ich uczyć… przyjmować ból. Wszystko co trudne. Pokazywać drogę wyjścia z ciemności, gdy wpadają w kłopoty. Dzieci znają śmierć. Najstarsza siostra im ją przedstawiła i często prowokuje trudne rozmowy, które kończą się tuleniem wszystkich na kanapie, pod kocem.

Marysia nas… nieustanie…

zbliża.

I jestem pełen radości… w czasie zwykłych codziennych czynności…

Jakby ktoś rozciął mi serce, rozłożył na części i uzdolnił do…

Do wielkiej, szalonej miłości.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią