Z mężem łączyła mnie przed ślubem namiętność. Słabła z czasem. Za to zamiast uścisków,

ściskała nas masa długów.

Sami je narobiliśmy.

Tak, to prawda.

Chcieliśmy gdzieś żyć. A jak już kredyt? To na większe mieszkanie. Z roku na rok pracowaliśmy więcej, a raty rosły. Wpadliśmy w spiralę życia na kreskę.

Pamiętam z dzieciństwa w sklepie spożywczym taki zeszyt. Przychodziły szemrane typki. Wszyscy wiedzieli, że biorą jedzenie z odroczoną płatnością, bo poprzedniego dnia przesadzili z wódą. To był gorszy sort.

Późno się zorientowałam, że niczym się nie różnię w moim nowoczesnym, świadomym życiu. Tyle tylko że taki on, spłacał dług… czasem wydłużył się na miesiąc. A mnie… a mnie w nieskończoność.

Wiele razy sypało się nam małżeństwo. Długi nas trzymały.

Co byśmy zrobili, gdyby któreś z nas straciło pracę? Gdzie pójść mieszkać? Rzucić wszystko, wziąć dzieciaki i wynająć? Za co?

Dzieci.

Właśnie.

Dzieci.

Mieliśmy dwoje. Córka wkradła się na świat, bo już syn dał nam na tyle w kość, że nie byliśmy w stanie unieść.

Na spiętej więc dupie, wprost Ci mówię, od rana do nocy, a i w nocy. Jak kochałam się z mężem to w napięciu, odrabiałam lekcje z dziećmi, odbierałam je ze szkoły, świętowaliśmy soboty, niedzielę w ciągłym stresie.

Gdzie te życzenia o szczęściu? O pomyślności?

I wciąż te pieniądze.

Temat na tapecie, numer jeden. Za co kupimy, nerwy jak się psuje, znowu nie pojedziemy na wakacje i dzieci ubierają się w lumpie.

Jakby wszystkiego było mało, pokłóciliśmy się bardzo o rachunki. Kupiłam coś Anetce, naszej córce, a potem znowu zabrakło na naprawę auta i OC.

Mąż wpadł w szał. Wyszedł z domu, trzasnął drzwiami i nie wrócił więcej.

Przewrócił się w pracy.

Przyjechała karetka. Podłączyli wszystkie kable, ale już nie żył.

Zator albo zawał. Miałam decydować czy robić sekcję zwłok.

Jakich zwłok?

Przecież jeszcze parę godzin temu to był..

To był mój mąż.

Zostałam sama z kredytem nie do spłacenia, co zamiast się spłacać, się wydłuża i z dwójką dorastających dzieci: straumatyzowanych przez ciągłe napięcie, które im zafundowaliśmy i…

Z powodu nagłej śmierci.

Myślałam o samobójstwie. To pierwsza propozycja od moich długów.

Przyszedł tego samego wieczoru do mojego… znaczy się… do pożyczonego pokoju…

Mój…

Mój syn.

Spojrzał mi głęboko w oczy, rozkleił się i przytulił.

I powiedział, że Anetka się boi, że i ja umrę.

Cały się trząsł. Starszy brat siebie nie odsłonił. Zakrył się siostrą i troską o nią… ale to on się bał. Taki mały a już w więzieniu nie do zniesienia.

NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!

Wtedy dostałam jak lwica nadludzkich sił. Zwołałam rodzinne zebranie. I zaczęłam im opowiadać o… lęku. Który mieszkał z nami, odkąd pamiętają i teraz się rozpasł, próbuje zająć miejsce taty.

Zadanie było jedno: narysować go. Jak wygląda? Anetka od razu wzięła się do roboty. Kacper popatrzył na mnie, zabrał kartkę i czarną kredkę i poszedł w kąt.

Rysunki były upiorne. Paskudny strach. Gruby, z wielkimi zębami. Mroczny i groźny. Dzieci go znały… opowiadały jak o osobie, która śpi z nimi, zabiera do szkoły.

Wzięliśmy te kartki i zaczęliśmy je z głośnym krzykiem drzeć.

Kacper wołał: „MAMY CIĘ!”

„WYPAD! WYPAD! WYPAD STĄD”!

Rwał. Deptał. Potem zjadł całą kartkę. Nie wypluł. Chciał i Anetki, ale powstrzymałam go. Spaliliśmy resztki nad zlewem. Patrzyliśmy wszyscy.

„Ale śmierdzi”.

Śmierdziało całe nasze życie.

Pytałam ze łzami w oczach: „lepiej?” Dzieci moje. Głaskałam po policzku.

Tak.

Było lepiej.

Jakby ktoś serca nasze uwolnił z kajdan. Wieczorem siedzieliśmy na kanapie i czytaliśmy bajki. Bez nerwów o jutro.

Świat się zatrzymał. Mieliśmy siebie.

To dopiero początek.

Zaczęłam każdy dzień tkać, jakby był nasz ostatni.

Było śniadanie bez pośpiechu. Bardzo skromne wszystko. Byliśmy biedni.

Ale smaczne.

Zaczęło być smacznie. Włączyłam fantazję.

Rozmawialiśmy więcej, śmialiśmy się.

Część pensji zajął mi komornik. Wtedy przyszła kolejna próba.

I ja w bezradności zupełnej pierwszy raz.

Pierwszy raz …

Zaryczałam…

zawołałam Boga.

Byłam jak wyjałowiona, spalona ziemia. Czarna wdowa. Zupełnie niepłodna. Niedotykana, nie całowana. Nawet jak Arek żył… wciąż szarpaliśmy się, zamiast być dla siebie czuli.

Wciąż był między nami jakiś dług.

Dług naszej winy?

Komornik uświadomił mi, samo dno… że wszystkie zewnętrzne okoliczności, problemy, kłopoty, kolejne kajdanki

były po to, żebym zobaczyła…

Że jestem niewolnikiem.

Moja dusza.

I wciąż się winię o wszystko. I boję. Tak bardzo samotna. Niezamieszkana od środka. A przecież kobieta jest domem… dla swojego dziecka. Dla mężczyzny, którego przyjmuje w rozkoszy seksualnych spotkań.

Mój Boże… a ja takim mrocznym, chłodnym!

Źle swoją historię życia poprowadziłam.

Wtedy przypomniała mi się moja babcia. Biedna, skromna kobieta. Która nie żyła na kreskę, bo z wielu rzeczy zwyczajnie rezygnowała.

I mi opowiadała, trzymając na kolanach kim jest Maryja. Zawsze pod jej figurkę mnie prowadziła.

I ja poszłam po takim czasie ze łzami w oczach.

To było jak spotkanie po latach z babcią, z Nią? Z Nią? Nie wiem. Wiary brak.

A jednak… stanęłam przy figurce.

I w szloch.

Przypomniał mi się smak szneków z mlekiem prosto od krowy. I że było mało, ale było mi tam tak dobrze.

Babcia zawsze czuła. Bez nerwów. Z błyskiem w oku. Zwyczajnie kochająca, ale na wylot.

Poprosiłam, by zamieszkały ze mną i mi pomogły.

Mijają lata.

Okoliczności wciąż są trudne, ale w sercu pokój. Nie umiem tego opisać.

Mam więcej czułości, jestem mniej nerwowa. Modlimy się. Patrzymy w niebo. Moje serce zaczyna pojmować, że jest Ktoś nie z tego świata, który czeka aż uwierzymy, że zdjął z nas cały dług. Nie tak jak ten świat, nie tak jak ten świat… który chce nas upodlić.

Może i Ciebie to dziś poruszy.

Bo nie o pieniądze tu chodzi…

Ale o życie…

O życie Twojej

duszy.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią