Jedno spotkanie może całkowicie odmienić życie.
Pracowałam na porodówce chyba całe stulecie. Żartuję oczywiście, ale takie mam poczucie. Moja babcia była położną, mama też.
Mnie się udało zostać lekarką. Ale i ja trafiłam na ten oddział.
Porodówka głównie kojarzy się ludziom ze szczęściem, narodzinami. Choć wiele kobiet nocami, dniami, w czasie moich dyżurów wychodziło stąd z traumami.
Tracąc życie swoich dzieci w różnym czasie, z depresjami.
Po wielu latach odkryłam, że nie ma drugiego oddziału, który by aż tak we łzach pływał.
We łzach dzieci? Dzieci tak. Ale i matek, ojców… szybko mi instynkt macierzyński spadł.
Bo to często obrazy masakry. A i niechciane, porzucane dzieci się zdarzały.
Pamiętam każdą kobietę, która zmarła, dając życie. Nie potrafię zapomnieć płaczu na korytarzu ich osieroconych dzieci.
To inny płacz. Zupełnie inny. Inaczej uderza w ściany. Łamie serca. Historie dzieci pozbawione pokarmu, bliskości już na start rzucone na pożarcie świata.
Długo nie chciałam się nad tym zatrzymywać. Bolało za bardzo. Trzeba było się na dyżurze trzymać.
Ale płacz ma to do siebie, że dociera… nie tylko do uszu.
Na naszym oddziale od płaczu… świdruje głośniej w mózgu… jedynie cisza.
Cisza.
Która uderza, kiedy płacz się nie rozlega zaraz po narodzinach. I będzie trzeba spojrzeć na matkę, która włożyła w poród całe swoje siły, a córeczka milczy… a synek nawet nie zakwilił.
Jako lekarz uciekałam w takich momentach. Zostawiałam sprawę położnym. Byłam zimna. Martwa od środka za życia.
Zdecydowanie proponowałam wszystkim kobietom przerywanie ciąży, gdy była wadliwa. Płód mocno uszkodzony, by oszczędzić jej tego widoku, nadmiernego cierpienia.
Nie wiem przy ilu takich procedurach uczestniczyłam. Podając z położną środek wywołujący poród, po prostu znowu wychodziłam.
Współczułam w środku tym kobietom, ale nigdy się z tym wszystkim naprawdę nie zmierzyłam. Nie chciałam wiedzieć, co się z nimi dzieje potem.
Chętnie wypisy kończyłam.
Aż… pewnego dnia…
trafiła mi się pacjentka z ciążą bliźniaczą. Jeden z nich…tak zwany: fioletowy motyl. Chory, słaby, ale drugi miał szansę.
Przygotowani byliśmy do cesarskiego cięcia. Pacjentka chciała być przytomna. Była niezwykle świadoma zagrożenia… i tego że jeden z nich może nie doczekać…
nawet jednego, pierwszego spotkania. Jednego uderzenia serca.
Zgodziliśmy się też na obecność męża. Zależało im bardzo, by być razem.
Wiesz co oni mówili? Jakie mają zadanie?
„Przywitać się, poznać i pożegnać.” – to były ich słowa.
„Przywitać się, poznać i pożegnać.”
Chcieli walczyć, mieć pewność, że medycyna się myli.
Po rozcięciu okazało się, że… noworodki trzymają się za ręce. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Wyciągnęliśmy ich dwoje na raz. Cała sala zamarła. Popłakali się chyba wszyscy.
Tylko nie ten Julek. Szybko zaczął się robić siny.
Rodzice mieli dla nich tyle czułości, że gdyby można było ją zmierzyć… świat w tej jednej chwili nie miał w sobie samotności.
Nie potrafię opisać słowami tego wydarzenia. Nie pamiętam, by ktoś tak mnie tulił, głaskał, całował i miał tyle uczucia na granicy śmierci… Na porodówce, gdzie pływamy wszyscy w morzu łez.
To było coś innego. Zupełnie innego.
Pamiętasz jak zaczęłam?
Zdarza się takie spotkanie, które wszystko zmienia.
Fioletowe motyle. Wielu nie pozwoliłam przyjść na świat. Zatrzepotać skrzydłami chociaż raz.
Ci rodzice prosili o odcisk rączki i stópki, owinęli Julka w piękne beciki, a czapeczkę i śpioszki wymienili. Te które miał na sobie w czasie krótkiego życia, zabrali na pamiątkę.
Mówiąc, że są jedynym śladem bicia jego serca.
Wychodząc z porodówki, szykowali się na pogrzeb. Trzymali się pod ręce, ojciec trzymał nosidełko ze zdrowym dzieckiem.
Patrzyłam na nich przez okno. Coś przy nich we mnie pękło. Wodospad łez płynął i ściągał mnie w dół, odbierając pewność… czy powinnam jako lekarz, kiedykolwiek jakiemukolwiek dziecku blokować spotkanie na kawałku świata?
Po wielu latach odkryłam, że nie ma drugiego oddziału, który by aż tak we łzach pływał.
Na własne oczy widziałam Julka, zanim zasnął i się nie obudził, odprowadził za rękę… swojego brata.
Do życia… do naszego świata…