Odkąd pamiętam go nie miałam, ale sobie wyobrażałam. Jak by pachniał? Patrzył na mnie? Często przypatrywałam się męskim dłoniom. Jakby to było, gdyby mnie nosił na rękach? Przytulał?

Tęskniłam.

Bardzo tęskniłam, choć go nie znałam.

Tak często płakałam.

Zawsze zastygałam, gdy widziałam ojców z ich dziećmi. Jak wózki pchali, uczyli jeździć na rowerze, lody kupowali.

Wypytywałam o niego w domu. Chciałam wiedzieć, jak najwięcej, ale to był temat tabu. Żadnych zdjęć, pamiątek. A więc była iskra nadziei, że nie umarł. Na grób nie chodziliśmy, jest gdzieś na świecie? Mamę zostawił?

Przez okno wypatrywałam. Błagałam w dziecięcych modlitwach, by przyszedł.

Modlitwy zostały wysłuchane. Nie tak jakbym chciała, miałam traumę.

Ktoś zadzwonił do drzwi. Przystawiłam taborecik i zobaczyłam, że to jakiś bezdomny, bardzo brzydki pan. Przestraszyłam się. Mama w pracy. A ja obgryzałam paznokcie w kącie, wyobrażając sobie, że drzwi odkluczy.

Miałam zakaz wpuszczania kogokolwiek. Nie znosiłam tych dłużących się godzin. Mama wracała czasem nad ranem, a czasem w nocy. Pracowała na zmiany.

W samotności wyobraźnia się wyostrzała. Mówiłam na głos, co robię, opowiadałam o szkole i siadałam w fotelu, tuliłam się do poduszki, wymyślając, że to tato. Tato wrócił.

Ten facet też wracał. Dzwonił do drzwi. Sytuacja się powtarzała. W końcu usłyszałam jak moja mama rozmawia przez telefon.

Powiedziała:

 „Zbyszek nas znalazł”.

Miałam dwanaście lat, gdy stanął w drzwiach. Mama mu otworzyła. Krzyczała, by nie przychodził. Śmierdział okropnie. Brudny był i pod wpływem alkoholu. I przeszył mnie wzrokiem, stałam przy kuchni przerażona. I zapytał obleśnym głosem, który mnie dobił:

„czy to moja córeczka?”

Parę lat na terapii przerabiałam obrzydzenie i wstyd. Tak ogromne, zalały mnie wtedy. Wypełniły całą pustkę, którą…

Pielęgnowałam, licząc na spotkanie.

Na spotkanie z nim.

Zostawił mnie w spokoju, a jednak ze sobą zabrał. Całą moją duszę. Wszystko kim jestem.

Mama ze mną nie porozmawiała. Całą noc nie spałam. Słyszałam, jak szlochała. Dopiero gdy skończyłam 18 lat i puszczałam się, to mi wykrzyczała, że jestem jak ojciec, co stoczył się przez dziwki, hazard i alkohol.

Jak pobił ją, gdy była ze mną w ciąży.

Przez całe dzieciństwo wychowywała mnie strata. Wyrwa po tacie. W wieku nastoletnim przechwycił mnie fakt bycia córką najobrzydliwszego gościa, jakiego widziałam w życiu.

Cuchnącego, rozkładającego się, wybierającego ulicę.

Nie muszę Ci chyba mówić, jak szybko wpadłam w nieczystość. Dziś wiem, że w tych wszystkich facetach jego szukałam.

Oddawałam się mężczyznom, by zobaczyć choć przez chwilę w ich oczach…

Ja pier….

Miłość.

Nigdy tego nie dostałam. Byłam coraz bardziej pusta. Martwa.

Pożądali mnie, robili ze mną obrzydliwe rzeczy.

A ja na to pozwalałam, odkąd zostałam rozebrana przez jedno spojrzenie.

Tata ma ogromną siłę.

Raz spojrzał na mnie i nadał mi imię:

„brudna”.

Moje życie zaczęło się zmieniać po próbie samobójczej. Poszłam na terapię, zaczęłam się modlić, wzywać Siłę Wyższą, choć nie potrafiłam nazywać Boga Ojcem.

Gdy stanęłam na nogi, chciałam go odnaleźć. Porozmawiać z nim choć raz. To niebywałe, że dorosła kobieta po tylu latach cierpień, tak wielkich ranach, trudnych doświadczeniach wciąż szuka ojca. Tęskni za nim,

choć wie, że to popierzone.

Poszłam na melinę.

Pytałam o Zbyszka.

Poczekałam trochę i przyszedł.

Słyszałam, że idzie, bo inni mówili, że przyszła do niego jakaś dupeczka.

A mi łzy cisnęły się do oczu.

Mówił nieskładnie, mózg miał już starty zupełnie. Zapytał mnie o pieniądze i czy mu kupię coś do jedzenia.

Poszliśmy do sklepu. Zapach był nie do zniesienia. Kupiłam mu, co chciał. Nie tak wyobrażałam sobie spacer z ojcem.

Widziałam go jeszcze potem parę razy. A gdy znów się zdobyłam na próbę rozmowy, chciałam mu podziękować za życie.

Po prostu. Za doświadczenia, choć trudne. Za bunt, gdy go nie było i za nienawiść, gdy się w końcu pojawił. Bo to najbardziej ekstremalna droga, jaką kiedykolwiek przeszłam.

Dzięki niemu już nie rany miałam w sercu, a krater…

I to pozwoliło mi bardzo powoli, ale zobaczyć o co chodzi…

w miłości,

tak wielkiej, że bezwarunkowej.

Dowiedziałam się, że zmarł. Dokładnie, że zdechł jakiś czasu temu i że go wrzucili do grobu NN dla bezdomnych. Ośrodek pomocy społecznej go pożegnał.

Mój tato miał serce zamknięte. Choć na świecie dzięki niemu, pojawiła się dziewczynka, która kochała go tak mocno, że szukała do ostatniego tchu.

Gdy widzę bezdomnych, zawsze mam nóż w sercu. Dbam o ten grób. Tam są resztki ciała, z którego powstałam.

Dzięki błędom, które sama popełniłam, staram się okazywać czułość naszej historii. Mogę się tylko domyślać, że coś go na tyle zraniło, że doprowadziło na margines.

Co to było?

Przebaczam.

Jemu.

Sobie.

Sobie też, choć najtrudniej.

Tulę to dziecko w duszy. Takie dobre.

Wracam do dziewczynki tej szczerej, kochającej, którą byłam.

Mam jej cząstkę dalej w sobie.

 I przynoszę jak kwiaty, opowiadam mu, piszę listy, które chowam na pamiątkę.

Niebywałe jak długą drogę przeszłam od nienawiści do pewności, że dostałam wielką szansę… pokochać kogoś, kto naprawdę nie miał nic. I nie chodzi tu o pieniądze, ale tak wielką biedę serca, że to nieporównywalny poziom gówna,

nieszczęścia.

Tato, wiele zdobyłam dzięki Tobie.

Dziś dziękuję dobremu Bogu za

Ciebie.

Nawet za to że byłam szmatą, ale staję się kobietą tak wiele wartą.

Bo mało kto na świecie potrafi kochać,

kogoś takiego jak Ty.

Już się nie wstydzę, już się Ciebie nie boję.

Modlę się o pokój dla Twojej duszy.

I dziękuję… dziękuję… dziękuję…

Tatusiu… Tato…

wiele zdobyłam dzięki Tobie.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią