Przepraszam, że się Ciebie… wstydziłem

Wstydziłem się go odkąd pamiętam. Nawet zdania nie umiał wypowiedzieć normalnie. Opóźniony i ciężki był jak pociąg towarowy. Jak żółw powolny, ale jak już gdzieś się pojawił, wszyscy zwracali na niego uwagę.

Powykręcany, z tikami … no mówię Ci, jak na peronie, na który nagle wjeżdża pociąg towarowy i zagłusza spokój. Burzy porządek i harmonię.

Dokuczałem mu, normalnie jak dokucza się bratu. Miałem w dupie to, że jest niepełnosprawny, a często z tego powodu wnerwiał mnie jeszcze bardziej.

Kiedyś mama kazała mi go pilnować. Nie było podjazdu. Więc nie wszedłem razem z nim do sklepu. Zamiast siedzieć na ławce, zawiozłem go parę ulicy dalej i zostawiłem pod jakimś budynkiem. I uciekłem.

Afera była z tego. Matka oskarżona, że porzuca chore dziecko. Ten wpadł w panikę, nie umiał powiedzieć skąd jest, na szczęście zanim wezwali policję, przyszedł sąsiad na zakupy, poznał go i przyprowadził pod dom. Mojej mamie się oberwało, że jest wyrodną matką. Sam przecież by nie pojechał tak daleko…

nie chcesz, wiedzieć, co potem było ze mną.

Szlaban z najwyższej półki na parę miesięcy. Kumpli do domu nigdy nie zapraszałem. Kaleka był nieprzewidywalny. Czasem był przydatny, na przykład wtedy kiedy trzeba było antenę trzymać, stary telewizor w domu i śnieżyło. Więc zawieszałem na jego wózek i kazałem się nie ruszać. Siedział tyłem do meczu.

Jeździł do szkoły specjalnej. Pewnego dnia wrócił jakby nigdy nic, ale okulary połamane i posiniaczony. Myślałem, że padnę ze śmiechu. Okazało się, że o honor poszło. Pobił się z jakimś innym lamusem o dziewczynę.

Moja mama na telefonie, żaliła się babci, potem ciotce, że mu odbiło i ze szkoły go wyrzucą… a ja podszedłem do niego…

„Noooo Rocky… to ja rozumiem… dałeś mu prawego sierpowego?”

Nie wiem jak to zrobili, mieli ograniczone ruchy, że z wózków nie pospadali… Jak widać miał swoje tajemnice…

Mojej mamie siadał kręgosłup, więc ja kiedy skończyłem 18 lat i miałem prawko, zawoziłem go na świetlice. Trzeba było ładować do samochodu, dźwigać. Ja wysoki, wysportowany, więc żaden problem, ale ten wstyd… i gały ludzi wciąż w nas wlepione… Pamiętam taką sobotę. Oślinił się, coś tam mu się cofnęło, kiedy już siedział na zewnątrz. Ktoś tam coś skomentował na głos. Pokazałem mu środkowy palec, puściłem wiąchę… I wytarłem go jakąś szmatą.

A mój towarowy pociąg, który trzeba było za sobą ciągnąć… powiedział tym swoim żółwim tempem…

„dzięęęęęęęęęęęę- ki, tak mam co… co… co… dzie…nnie”.

Od tego czasu coś się zmieniło.

Zacząłem zabierać go na boisko. Na nasze mecze osiedlowe. Jak pierwszy raz przyszliśmy, kumple przestali się rozgrzewać:

„ Po co tu on? Zabieraj go!”

Zazwyczaj widowisko oglądały dzieciaki i dziewczyny, którym wpadaliśmy w oko. Jak strzelałem gole, Mati krzyczał jak głupi i śmiał się głośno. Właśnie… nie przedstawiłem go. Mateusz. Mój brat ma na imię Mateusz. Gość o uśmiechu tak szerokim, jakby trzymał w gębie wiosło. Został najwierniejszym kibicem. Na piwo zabierałem go po rozgrywce. Nawet ochronił nas raz przed policją. Z daleka zobaczyli, że niepełnosprawny, to na pewno nikt nie pije i nie pali.

Ja nie miałem dziewczyny… jakoś się ich wstydziłem.

Z Matim wszystko wolniej robiłem, nie wszędzie mogłem pójść, podjechać, trzeba było dźwigać, ale byłem dumny, że się przełamałem i z szafy go wyciągnąłem.

W dodatku Majka… zaczęła siadać koło niego w czasie meczu… Dziś jest moją żoną. Mati nas połączył. Powiedziała mi kiedyś, że miałem jaja… zabierając go ze sobą… nie patrząc na kolegów.

Ostatniego lata był opalony na machoń. Ciągle ze mną na podwórku. Zaprzyjaźniliśmy się naprawdę bardzo. Nie umiem tego wyjaśnić, dalej był jaki był… jak pociąg towarowy ciągle w tyle, ociężały i opóźniony….

ale jak się śmiał… to zarażał tłumy.

Tłumy.

Do dziś krążą legendy o Mateuszu Kibicu osiedlowego klubu piłkarskiego… Mam nawet koszulkę z jego podobizną…

Do teraz  w niej gram.

Zmarł w lutym, na chwilę przed wiosną…

Mam nadzieję, że już może biegać, grać w piłę… kiwa wszystkich… jak i mnie wykiwał… bo tak wiele lat pod jednym dachem, a jednak się ukrywał…

Widziałem jego ciało po wszystkim, zimne, sine…

I pochyliłem się ze łzą w oku, serce waliło w klacie i mu powiedziałem na pożegnanie:

„Wierzę, że Twoja dusza szybsza niż Ronaldo… podprowadzona nie przez chłopców jak na mecz… ale przez Aniołów… w tunelu… gdzie na końcu światło… nie stadionu… ale… wieczności…

przepraszam za wszystko i dziękuję mój najlepszy Kibicu, mój jedyny Bracie.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią