To było na przełomie zimy i wiosny, 23 marca.

Przebojowy był, z poczuciem humoru rozbrajał kłopoty.

Matka porzuciła go na porodówce. Ojciec nieznany.

Pamiętam gdy pierwszy raz popatrzył mi w oczy.

Takie dzieci mimo zabaw w ciągu dnia mają smutek w sobie, tak głęboki, że nie trzeba o nim mówić.

Budzą się w samotności wiele tygodni, z koszmarami jak potworami.

Gdy zamieszkał z nami, jeszcze długo wyrywał nas ze snu krzykami.

Czas nastoletni był trudny. Dawał nam na miliony sposobów poznać, jak bardzo i do głębi jest porzucony.

Wystawiał kolce, barykadował swój wewnętrzny świat, chodził swoimi ścieżkami.

Przez parę lat staraliśmy się z mężem o dzieci.

Aż w końcu przyszła decyzja o adopcji.

Obiecałam sobie, że będę wciąż szukać odpowiedzi jakiej matki potrzebuje ten chłopiec, potem nastoletni chłopak… dorastający mężczyzna.

By w końcu dotrzeć do najgłębszej rany serca i zostawić tam ślad pod tytułem:

„Jest ktoś, kto Cię kocha.”

Nasza droga trwała 20 lat.

Po czym poznać koniec drogi?

Robi się najciemniej, najtrudniej, przychodzi zwątpienie, brakuje nadziei.

Przez cały ten czas odkrywałam, że nie zastąpię mu kogoś kogo podświadomie wciąż szuka, za kim tęskni, pod sercem kogo był przez 9 miesięcy.

Choć nigdy nie byłam w ciąży, wiem, wiem doskonale, jak niepojęty jest to proces, połączenie poza wymiarem biologii.

On mi to pokazał całym sobą.

Pamiętam jak patrzył na różne kobiety na przystankach, w sklepach.

Wyglądał przez okno.

On ciągle czekał.

No i buntował się przy tym. Bezczelny był, robił dużo zła… Kiedyś mój mąż chciał mu wprać, zatrzymałam go:

„Daj spokój. Jak on ma wypowiedzieć ten ból, który go od samego początku życia rozrywa?”

Dostałam ten dar… czułam go na wylot. Nosiłam z nim cierpienie.

Mój mąż odsunął się szybko emocjonalnie. Nie wytrwał tego gradobicia.

Nasz dom jak poligon, a wszystko dlatego że mieliśmy niespełnione marzenie o dzieciach.

To było na przełomie zimy i wiosny, 23 marca.

Trafił do szpitala, z powodu omdlenia na ulicy.

Okazało się, że ma serce starego człowieka.

Zaczęła się walka.

Nie zdziwiłam się. Ktoś kto w tak krótkim czasie, tak wiele przecierpiał… nie miał innego wyjścia.

Mięsień się wyczerpał.

Przez cały czas szukałam odpowiedzi, jakim byłby chłopcem? Gdyby nie te doświadczenia? Miał w sobie mnóstwo wrażliwości.

Byłby dobry. Bardzo dobry.

Karmił zwierzątka, zaciskał piąstki, kiedy podlatywały gołąbki. Chciał, by każdy dostał i nie był głodny, krzyczał:

„EJ! PTAKI! TO NIE ZABAWA KTO PIERWSZY!”

Ktoś powie, przecież to drobiazgi…

Nie dla serca… serca matki.

Ja zapisywałam w pamiętniku te momenty, by kiedyś mu to wręczyć albo jego dzieciom, kiedy uda mu się już dorosnąć.

Nie spodziewałam się, że wrócę do tego w dniu jego śmierci.

Słaby był już bardzo, pozwalał się dotykać.

Płakaliśmy oboje, czytałam jemu te słowa…

Słowa mojego pamiętnika.

Nie wiedział o moich zapiskach.

O tym jak podbiegał i mnie szczypał, bo nie umiał się jeszcze przytulać.

O podbitym oku i moim przesłuchaniu w pokoju. Nie chciał wydać kolegi, bo wiedział, że surowy tata wprałby mu tak, że nie mógłby siedzieć na dupie.

O tym jak widziałam, kiedy się starał, a mu nie wychodziło. Wszystko po kolei, skrupulatnie wymieniałam. Kiedy się pierwszy raz zakochał, przygotował walentynkę, był delikatny… czuły.

Wyciągałam z pudełka wspomnienia, z datami, miesiącami… i wciąż powtarzałam, że całe życie uczył mnie miłości.

Szalonej, bezwarunkowej, takiej za nic.

Całe życie jeszcze raz obejrzeliśmy…

A on w końcu powiedział:

„mamo… dziękuję, że mnie wyciągnąłeś z ciemności”.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią