Mama na śmierć i życie

Mam na imię Ania. 43 lata.

Według wielu osób zmarnowałam swoje życie, ale ja… ja bym tak nie powiedziała.

Nie osiągnęłam niczego, co mogłoby moje nazwisko rozsławić. Powinnam stać już na jakimś szczycie.

Kryzys wieku średniego nie dosięgnie mnie, bo wiem, że to kres wszystkiego. Parę miesięcy temu lekarz nie zostawił złudzeń: „nie wyjdzie Pani z tego”.

No więc robię sobie małe podsumowanie „zmarnowanego życia”.

Nie skończyłam studiów, pracowałam w różnych miejscach: to w magazynie, to na kasie, sprzątałam też po godzinach, by mieć za co żyć.

A wszystko dlatego że… w wieku 17 lat zaszłam w ciążę. Wiedziałam skąd się biorą dzieci. On też. Młodzieńcza miłość. Wielka namiętność. „Bachora” – jak to krzyczał mój ojciec – nie chcieliśmy zmajstrować.

A jednak… Wstyd na całą wiochę. Kiedy powiedziałam mamie, zaproponowała szybki zabieg – skrobankę. Wtedy się dowiedziałam, że i nas w domu mogło być więcej. Matka korzystała z tej opcji, gdy nie było kasy, bieda wszędzie. A i tak mam 4 braci.

Lubiłam dzieci. I w pierwszym momencie ucieszyłam się, naiwnie pewnie, a potem zobaczyłam piekło, jakie rozegrało się wokół mnie. Krzychu mnie zostawił. Na pierwszy rzut oka ma znacznie bardziej komfortowe życie ode mnie. Dobrą pracę, rodzinę.

Wiele lat byłam zazdrosna. Dumna bardzo. Dlatego nie chciałam nawet brać od niego grosza.

Dzisiaj mu bardzo współczuję. Gdy czas życia się kończy, wszystko inaczej wygląda, inaczej smakuje… a wyrzeczenia i trudne decyzje, droga pod górę… dają ulgę.

Urodziłam… Sylwię.

Moją małą dziewczynkę. Sama byłam jeszcze dzieckiem wtedy. Ale z sercem które jej oddałam całkowicie. Zwłaszcza że wiedziałam, że tylko ja ją kocham na świecie. Ja ją chciałam. I to dawało mi siłę.

Patrzyłam z zaciekawieniem jak się rozwija. Uczyłam się świata na nowo, jej oczami, jeszcze niezepsutymi, niebieskimi jak niebo. Miałyśmy milion pomysłów na to, by wszystkimi zmysłami, garściami poznawać pory roku i walczyć z potworami, zagrożeniami.

Moją pasją stało się bycie mamą, choć pracowałam nockami, zostawiać ją musiałam z koleżankami, by mieć za co żyć.

I chciałam, by miała jakieś znaki szczególne… choć jeden znak, który ułatwi jej start… talent może. Ja takiego w sobie nie odnalazłam. Byłam zwykła, szara, w dodatku z imieniem w dorosłości: „przynosi wstyd”, „puszcza się”.

Mężczyzny już nigdy potem nie miałam. Moje złamane serce nie zagoiło się na tyle, bym mogła jeszcze jakiemuś zaufać.

Ale że „puszczalska” to przyczepiło się do mnie na lata. Gdy wracałam z małą dziewczynką na rękach, szłam po ulicach z wózkiem. Raniły mnie spojrzenia, plotki.

Nikt nie zainteresował się moją samotnością i tym że czasem chodziłam głodna wiele dni. Dziecka nie zaniedbałam nigdy.

Zestarzałam się szybko. Nie dbałam o zdrowie, nawet nie miałam za bardzo możliwości. Więc pewnie dlatego w tak młodym wieku choruję…

Moja córka Sylwia ma dziś 25 lat. Znaki szczególne?

Nie, nie ma.

Ginie w tłumie. Od zawsze przeciętna w klasie.

Skończyła pedagogikę. Kocha dzieci i chce pracować w szkole. Nie ma dużych wymagań, umie żyć minimalistycznie i poradzić sobie w kryzysie. A do tego… widzi w każdym łobuzie, w dziecku mało zdolnym, przynoszącym wstyd…

szansę.

Czy to znak szczególny? Jej znak rozpoznawczy? Pewnie dla świata to mało znaczy. Ale ja widziałam jak chmara dzieci ją słucha, ile ma czułości, poczucia humoru i jak wplata nasze zabawy z przeszłości… Uruchamia wyobraźnię zamiast smartfona… I jak dzieci nawet niezdolne, zyskują przy niej… fantazję… i wyruszają w podróż po wewnętrzne skarby.

Nie nadzwyczajne, ale takie które pozwolą przetrwać w najciemniejszych zakątkach życia.

A więc … nie dokonałam niczego spektakularnego.

Dzisiaj od rana tak bardzo płaczę.

Sylwia była u mnie przez całą noc. Położyła się obok mnie, głaskała. Wróci w południe.

Mój Boże… urodziłam córkę! Zupełnie nowe życie! Postawiłam wszystko na jedną kartę! Dlaczego dałam sobie wmówić, że to mało znaczy?

Mój znak szczególny? Stoję na szczycie.

Jestem Mamą na śmierć i życie.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią