Miał dokładnie 5 lat i 3 miesiące, kiedy dowiedziała się, że zostało jej znacznie mniej…
To tak jakby cały ciężar kuli ziemskiej spadł Ci na plecy.
Szlochała.
Ale nikt nie był w stanie przyjąć tylu łez na raz.
Bo nie zobaczy, jak… do szkoły pójdzie, zaprosi pierwszą dziewczynę na spacer, jego głos zmieni się na męski, a zabawki pójdą w kąt.
Siebie w tym wszystkim jakoś trzeba pozbierać, a jego?
To najgłębszy cios.
Powiedzieć mu?
Ale co?
Ale jak?
Wyznać?
Małe piąstki trzymał ściśnięte w czasie operacji. Nie jednej. Na korytarzu szpitala gdzie niewygodne krzesełka i jedna rozrywka: automat z batonikami. Drobne pieniążki mają to do siebie, że jest ich pełno, ale na mało starczają i szybko się kończą w portfelu.
Trzeba było więc przejść trochę starć, nierównych bitew na głodnego.
A i tak stało się pewne.
Wszystkie starania na nic. Nic z tego.
Większość wspólnych wspomnień będzie miał z mamą
z okna…
Jak mama była przytomna, obserwowali to, co było można…
Chyba że dopadały i jego „choloby”.
Katar, kaszel, gorączka.
Wtedy było najgorzej, bo mógł się łączyć tylko z mamą przez komunikatory.
„Dlaczego nie możemy leżeć razem?” Chciał chorować, myślał, że będą wtedy w łóżku obok siebie jak kiedyś, gdy z mamą było jeszcze dobrze. Ale babcia w pokoju zamykała i mówiła niezrozumiałe rzeczy: „mama nie jest odporna”.
Zdarzały się najpiękniejsze wieczory we wszechświecie.
W sierpniu koncerty…
Świerszcze i ich skrzypki przecinały ciszę.
Mama mówiła:
„ciiii…. Słyszysz?”
Tulił się wtedy mocno. Milczał. Lubił wymyślać: ilu grajków akurat dziś na scenie… i to pod blokiem…
Hmmm… nie wiem!
„Mamo! Jest ich… pełno!”
Ale to nie wszystkie cuda.
Bawiły się w chowanego. Grały głośno a nie było ich widać. Zerwał nawet raz trawę. Naznosił do domu, by zagrały przy łóżku, zaraz obok.
Tylko dla mamy.
Ale było cicho. I babcia się zdenerwowała, walnęła ścierką.
Wieczory były zawsze magiczne. Oprócz koncertów spektakle.
Patrzyli razem w niebo.
Jak na bloku rysunkowym kartki, a chmurki wycinanki. Co wieczór inne kolory.
Spamiętać było trudno! Widowisko na całego. I sztama.. zawsze… gdy mama w szpitalu, a on w domu…
Wpatrywać się w to samo niebo.
„Mamo! Dobrze że niebo jest. Jak kordła! Przykryje nas razem!”
Zawsze pewność, mimo odległości.. widzimy to samo!
Mamo…
I patrzyli aż „ognista kulka wpadnie za płot”… i potem można było zamknąć oczy. Pospać i poczekać na widno!
A wtedy zawsze raźniej.
Tak i było… gdy jej zabrakło.
8 sierpnia pod wieczór.
Koncert się odbył.
Świerszczy… a z nimi cała zgraja rozszalałych jaskółek. Wołających! To już! To już! Zaczyna się!
Na deszcz się zbierało. Choć słońca nie zasłoniło.
Mały z nosem przy szybie… W domu koncertu nie słuchali. W niebo nie patrzyli. Wszyscy płakali.
A on mówił, pokazywał, że są jeszcze ślady odciśniętych palców mamy.
Wahał się czy to powiedzieć. Babcia, co było dziwne, zawsze się złościła na brudną szybę.
Pocałował ale zniknęło.
Wtedy i on zaczął płakać. Wyć. Na całe gardło.
Tata przyszedł.
Przytulił tak mocno jak nigdy wcześniej.
Co mu się stało?
Wieczorem, w zwykły szary dzień, w środku tygodnia…
w samym centrum lata… pomiędzy problemami moimi, Twoimi, świata
odleciała.
„Mama? Mama? Sama? Do jaskółek i pomalowanych chmurek? Będzie jak mój cień? Obiecywała!
Obiecywała… Będzie tu nad ranem? Jak słonko co się chowa za płotem?
Dobrze że niebo jest. Jak kordła! Przykryje nas
razem…
Mama… mamusia…
gdzie jesteś?”