„I skłoni serce ojców ku synom”

Stanąłem.

Wiele razy stawałem w różnych sytuacjach. Już jako dzieciak na apelu, na bramce, na głowie, na wysokości zadania nie zawsze.

Stawałem się też dorosłym mężczyzną. W ciele.

Bo nie wiedziałem jeszcze wtedy, co to znaczy być prawdziwym facetem, poza zarabianiem kasy, kaloryferem i atrybutami, co się dobrze lajkują w internecie.

Stawałem na nogi codziennie. Trzeba było zbierać się do roboty.

Stanąłem przy mojej żonie przed ołtarzem. Potem na porodówce pierwszy, drugi i trzeci raz.

Trzeci raz był inny.

Zaczęły się komplikacje.

To syn.

Ale zaczął robić się siny.

I mnie jakby zbadali saturację, nadawałbym się na intensywną terapię.

Z żoną przechodziliśmy już nie jeden kryzys. Trzecie dziecko, kredyt na głowie, na świecie dwie córki, to był hardcore, na który nie byliśmy gotowi.

Gdy okazało się, że Hania jest w ciąży, wkurzyłem się. Nie chciałem w to wierzyć. Rzadko się kochaliśmy, a jak już to zabezpieczaliśmy.

Podejrzewałem ją nawet o zdradę.

Od samego początku syna nie przyjmowałem.

Córki ratowały sprawę. Zwłaszcza mała, miała jeszcze taką fazę, że gdy wracałem do domu, stała w oknie. Czekała na mnie, wypatrywała.

Łaziła wiele razy po domu i wciąż pytała: „kiedy tata będzie z powrotem?”

To jej postawiłem w pokoiku zegarek. I wyjaśniałem, że jak mała wskazówka będzie na dole, może być pewna, że wrócę z pracy.

Zawsze koło 18.

Ale ja przestałem mieć ochotę wracać.

Dzieci swoich nie widziałem, tylko swój głód i potrzeby które zakopałem na lata. W oczach żony nie było dla mnie żadnego uznania. Zamiast dobrego słowa, ciągle niespełnione oczekiwania. Okładała mnie chłodem. Kiedyś nienawidziłem własnego ojca, patrzyłem na niego przez pryzmat zranionej matki. Ale teraz widzę, o co w tym wszystkim chodzi… mój ojciec na swój sposób to był święty człowiek, że nigdy jej nie przyłożył, a wciąż chodziła i podcinała mu skrzydła, kastrowała go przed nami, jego synami.

Wyśmiewaliśmy go już jako mali chłopcy. Poniżaliśmy.

Facet potrzebuje podłoża, które przyjmie go, takim jakim jest, by mógł stawać się coraz lepszą wersją siebie.

Gdzie go znaleźć?

I ja miałem z tym problem, tak jak już ci wyznałem. W konsekwencji syna odrzucałem.

A gdy na porodówce zaczął się chaos, zamiast płaczu dziecka, nastała cisza, wyskoczyłem z orbity swoich emocji, które do tej pory znałem.

Myślałem, że pobiję tego lekarza, który zaprzestał… zaprzestał jakichkolwiek czynności. Zapytała tylko położna czy chcemy się…

pożegnać.

Nie. Od razu powiedziałem nie.

W życiu nie miałem na rękach trupa.

Byłem w szoku. Żona ledwie żywa po akcji porodowej, wpadła w szloch.

Widziałem jak wynieśli ciało.

Po paru dniach w domu mrok. Żona w pełni kobieca, z mlekiem w piersiach, trzeba było na pogrzeb jechać.

Dziewczynki porażone jakby prądem. Pokoik pusty, a wszystko było gotowe. Nasza mała Mania chodziła, rozkładała rączki i wołała:

„dzidzi nie ma, dzidzi nie ma”.

Jakby nóż mi wbijała. Nie radziłem sobie do tego stopnia, że starszą córkę zacząłem obwiniać, że nie potrafi się zająć młodszą siostrą.

Wrzeszczałem. Nawet ją uderzyłem.

Tak straciłem nie tylko syna, ale i najstarszą córkę na całe lata.

A pewnie i je obie…

I żonę…

I nikt mi nie powiedział, że ojciec to ktoś kto jest słaby, ale pierwszy musi wyruszać w drogę w poszukiwaniu swojego serca, przedzierać się przez wady i słabości, by pokazać swoim dzieciom jak się z tego gówna wychodzi.

Dać drogowskaz swojej kobiecie i po nią wrócić, dać czułość, pewność że…

jestem.

I trwać. Być obecnym.

Widzieć zawsze ich na pierwszym miejscu, ponad siebie.

Dopiero po czterdziestce zacząłem to wszystko odkrywać. Ojciec nadaje imię, daje życie. Wszystko tak jak w zapłodnieniu, zaczyna się od niego.

To jak patrzę, jak dotykam, co mówię… determinuje to wszystko z czego dzieciak startuje.

Poszedłem na terapię. Znalazłem grupę facetów, w różnym wieku, z którymi mogliśmy spędzać czas jak z braćmi, po męsku, uczyć się od siebie. Opowiadać o swoim lęku i odwadze, którą się zdobywa jak na ringu. O kobietach, którym chcielibyśmy imponować, a wciąż dają nam sygnał, że zawodzimy i nasze zmagania na nic.

Że od dzieciaka marzymy by być kimś silnym, a zawaliliśmy. Że tęsknimy za ojcem, który nas nauczy, podpowie, uwierzy w nas, że można odbudować to co spieprzyliśmy, PRZYTULI (!)

W końcu się odważyłem po latach martwego małżeństwa. Podejść do żony.

Stanąć przy niej.

Krzątała się w kuchni i popatrzyła na mnie z pogardą, jak tylko wszedłem. Zapomniałem zdjąć brudne buty.

Tak się stresowałem.

„Hania. Ja zrozumiałem. Ja zrozumiałem. Nigdy Cię nie przepraszałem. Naszego syna nie chciałem.”

Zacząłem jej mówić wszystko to, co przeżywałem. Nigdy się przed nią nie otwierałem. Zacząłem ryczeć już w trzecim zdaniu. Klucha w gardle wyskoczyła na stół. Ona usiadła i patrzyła na mnie tak, jak nigdy wcześniej. Nie gderała. Zamilkła na amen. Tylko łzy ocierała brudną od obierania ziemniaków ręką.

W rękę ją pocałowałem i jej wyznałem, że szukałem naszego syna. Przez te wszystkie lata. I siebie znalazłem. Wiem, że byłem tchórzem, gówniarzem. Musiałem się z własnym ojcem rozmówić po latach, choć już nie żył. Stałem nad grobem wiele godzin jak palant. Wybaczyłem mu i matce. I się przed nią przyznałem, że syna przepraszałem. Przepraszałem najmocniej. I że czasu nie cofnę, ale jestem i chcę być.

Wiele słów, padało wiele słów. Tak szczerych jakbym już nie żył i było mi wszystko jedno.

Byłem wolny.

I mocny… cholernie mocny.

Tak zdobyłem serce mojej żony. Wcale nie wtedy gdy byłem w niej za młodu zauroczony.

Dopiero tamtego dnia zdobyłem serce mojej żony.

Może nie powinienem o tym mówić, ale kochamy się i w sypialni jesteśmy częściej niż kiedykolwiek.

Apeluję do wszystkich mężczyzn, ojców.

Panowie!

Kobiety nas potrzebują, ale nie zranionych, nie tchórzy, tylko tych zwycięskich, którzy wychodzą z bagna swoich kompleksów, a nasze dzieci potrzebują zobaczyć w nas świadków drogi, którzy po upadku wstają mocniejsi.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią