Czasem budził się gwałtownie i mówił, że to przez muzykę, która głośno gra i jest bardzo ładna. Dziś trochę żałuję, że kazałam mu za każdym razem pójść spać.
Udało się nam być razem na koncercie muzyki klasycznej. Raz. Jeden raz.
Mój mąż pracuje na Akademii Muzycznej.
Staś w wózku. Było ryzyko, że nie będzie cicho i zacznie przeszkadzać. W muzyce pauza czasem ważniejsza niż dźwięki.
Symfonia go zahipnotyzowała. Okazała się skuteczniejsza od wszystkich lekarstw, które przyjmował.
Cierpiał na zanik mięśni, a więc wózek jak część ciała. Choć on zamiast znikać, stawał się coraz większy.
Maja, starsza siostra, ciągle mu powtarzała, że zazdrości czterech kółek. Może być wszędzie cztery razy szybciej niż normalny człowiek a i jak tylko zechce, może odchylić się i ciągle oglądać niebo. Nie martwić się, że można się potknąć i wywalić. Można jeździć po śniegu jak na sankach cały czas.
Maja ma w sobie coś takiego od małego. Potrafi wywołać uśmiech u każdego, pomysły nie z tej ziemi, nawet nasza zgorzkniała ciotka Jadzia z nią lubi gadać, choć za dziećmi nie przepada.
Maja jest genialna muzycznie. Gra na klarnecie i harfie. Klarnet to pomysł męża, harfa jej marzenie. Harfa stała w pokoju Stasia. Nalegała długo, ja nie chciałam, by go nie zamęczać. Ale w końcu się zgodziłam. Maja mówiła, że będą uczyć się pływać. Harfa jak woda. Najpiękniejszy strumień świata.
Do dziś kiedy na niej gra, serce mi pęka, bo każdy dźwięk opowiada o wszystkich naszych wspólnych dniach, uderzeniach serca pod kołderką, gorączkach, słabnącym ciele, bladych policzkach. I o oddechach jak ryba bez wody… wiedzieliśmy, że w duszności może umrzeć.
Nie mogłam patrzeć na niego, często pod tlenem, dusił się i nie mógł oddychać, a ona czasem wiele godzin tą harfą, zabierała go na szerokie wody. Często po jej grze się odchwycał.
Nie mógł się tutaj pomieścić. Zmarł mając 3,5 roku 20 listopada. Maja wpadła w histerię, w obłęd. Jej krzyku, jej krzyku też nie zapomnę.
Mieli ze sobą dziwne, nadzwyczajne połączenie. Morze łez wylałyśmy obie. Na początku chciałam się trzymać i nie pokazywać jej, że i ja tonę, ale potem zrozumiałam, że właśnie tak mogę nauczyć moją córkę przeżywania wszystkich głębokości smutku.
Nie chciałam by sama tam była.
Często z grochami na policzkach spod jej palców na harfie wychodziła muzyka jak kropelki łez… spadała przez uszy do serca, przywoływała momenty, gdy się śmiał, spokojnie spał… jak plaster miodu, jak lekarstwo na wariowanie umysłu.
„Mamo czy on w ogóle tu był czy mi się śnił i czemu, czemu go nie ma?”
Tak bardzo rozrywa tęsknota za ciałem, zapachem, spojrzeniem i śmiechem małego chłopca utkanego z nut.
Mój mąż jego śmierć wyparł. Zamroził się. Do pokoju nie wchodzi do dziś, gdzie stoi harfa jak pomnik naszych wspólnych chwil. Nawet przestał pytać Maję czy nauczyła się utworu na kolejną lekcję. Zamarł. Ale na pogrzeb poprosił całą orkiestrę, by zagrała… „muzykę nie z tego świata.”
Tak Maja to nazwała.
Potężny chór śpiewał też na mszy. A i przyjechali na cmentarz. Ludzie mówili, że nigdy na takim pogrzebie nie byli.
Mój syn, taki mały… a jakby Anioły mu śpiewały.
Albo może nam? Właśnie tak Bóg pokazał melodię serca, którą Staś w sobie miał?
To był wstrząs dla wielu ludzi. Rodzin, znajomych, pracowników Akademii Muzycznej.
Naprawdę potrzeba nam takich wstrząsów?
Mały chłopiec, który nigdy na niczym nie zagrał, przyszedł, no właśnie przyszedł, gdy skonał, skończył muzykę i dostroił…
dostroił…
ciszę?