Dla starych, zapomnianych

Zawsze byłam zmysłowa. Zmysły wyostrzone perfect, dlatego byłam taka dobra. Walczyłam o Gwiazdkę Michelin!

Pochodzę z małej miejscowości w Polsce, której wstydziłam się większość życia. Rodzice prości ludzie, a mnie ciągnęło do wielkiego miasta, potem za granicę.

Uciekłam od rodziny – bardzo dużej, wiele pokoleń, kuzynostwo i rodzeństwo, które ze swoimi dziećmi trudno zliczyć.

Na pogrzeb mamy nie dojechałam. Zbyt duża logistyka a i wtedy właśnie wyżyny mojej kariery zdobywałam. Przysłałam za to mnóstwo pieniędzy, ogromny wieniec zamówiłam, tak się popisałam. Tata zgasł parę miesięcy po niej. Byli nierozłączni. Zawsze powtarzali, że woleliby umrzeć razem, niż żyć osobno.

W moim świecie taki związek niemożliwy. Zmieniałam partnerów. Bardzo się podobałam mężczyznom, a moje wirtuozerie kulinarne? Dodatkowy afrodyzjak. Moje pokazy dla najwyższej rangi polityków, biznesmanów. Uchodziłam za mistrzynię smaków i takich pomysłów, połączeń i produktów, że na brak kochanków nie mogłam narzekać.

Nie wyobrażałam sobie jednak, że założę rodzinę. Kiedyś to było moje marzenie (gdy jeszcze mieszkałam w tej pipidówie). Ale wielki świat wkręcił mnie tak… że … szkoda czasu na macierzyństwo, szkoda życia na jednego fagasa!

Ludzie wokół utwierdzili w tym, że wierność aż po grób to wymysł starych, średniowiecznych pokoleń, które czas by wymarło!

Oto MY… bogowie… rewolucji seksualnej!!!!

Siostra mówiła z wielkim wyrzutem przez telefon, że tata pytał o mnie. I ciągle o mnie, do ostatniego dnia. Najmłodsza byłam, fakt, kiedyś jego oczko w głowie. Chciałam przyjechać do domu po śmierci mamy, spotkać się z nim, ale człowiek był tak bardzo zalatany, że zanim się obejrzałam minęło tak wiele tygodni.

Poza tym wciąż żyłam złudzeniem, że gdy kiedyś tam wrócę, spotkam ich oboje. Wolałam zachować tę bańkę jak najdłużej.

Po jego śmierci wpadłam znowu w wir pracy. Uznałam, że dla niego nie będzie wielkiej różnicy, gdzie przeżywam ceremonię.

W rodzinie zazdrościli mi a przez to nie znosili. Wytykali palcami. Teraz miałam status wyrodnej córki, której w dodatku powiodło się za nich wszystkich.

Po ich śmierci przypominało mi się mnóstwo momentów, kiedy byłam dzieckiem, kiedy byłam nastolatką. To mama uczyła mnie wszystkich smaków. Była magiczna, potrafiła czarować atmosferą, zapachami z kuchni. Eksperymentowała i mnie w to angażowała, bo widziała, że gotowanie to dla mnie wielka frajda. Pamiętam jak siadali oboje, zwłaszcza w niedzielę, elegancko ubrani po kościele. Był czas że rodzeństwo już poza domem, mieszkaliśmy we troje, a ja im przygotowałam moje potrawy.

Tata był ze mnie zawsze bardzo dumny. To on dodawał mi skrzydła, dla niego już wtedy miałam wszystko, złamałam mu serce, gdy postanowiłam wyjechać.

Nie ocknęłam się jeszcze przez parę lat. Ale czkawka z przeszłości zaczęła się odbijać coraz głośniej i częściej.

Z wiekiem ten głos ze środka coraz bardziej mnie wołał. Apetyt spadał: na życie, kolejne znajomości, podróże. Wkradł się niepojęty bezsens. Leczyłam się na depresję. Złota klatka zaczęła ciążyć.

Pojechałam do domu. Uczyłam się tam gotować! W pamięci było zawsze ciepło, pełno życia, choć biednie, biednie nie do pojęcia.

Stanęłam jak wryta. Zaniedbane wszystko. Zgliszcza. Nie było komu… nie było komu… Przejąć to wszystko. Zadbać. Odbudować. Patrzyłam na te ściany, dawny sad jak na kawałek swojej duszy. Zapomniany. Straszy.

Tak bardzo straszy.

Starszy brat wpuścił mnie do środka. W kartonach zachowały się fotografie sprzed wielu lat, czarno-białe, które oglądałam już jako dzieciak milion razy. To była najlepsza rozrywka. Zdjęcia ze ślubów, urodzin, imienin, tłumy ludzi, pożółknięte rogi i w głowie głośne komentarze taty, zawsze gdy konkretne zdjęcie zobaczył. No i dopowiedzenia mamy. Jakby byli tutaj… jakby byli z nami.

Wybuchłam płaczem. Mój brat nie wiedział, co się dzieje. Dobił mnie tylko zdaniem: „szkoda że ciebie tutaj nie było. Że nie byliśmy razem”.

To są sprawy których nie odwrócę nigdy. Muszę z nimi żyć. Czasu nie cofnę. Pojechałam na cmentarz. Przesiedziałam tam wiele godzin, nie czułam nawet, że moknę.

Wróciłam potem do swojego życia. Zaczęłam starych ludzi częściej spotykać. A może po prostu szukałam śladów…

śladów po rodzicach?

Okazuje się, że w moim mieście sporo samotnych, starych ludzi. Tak to jest w nowoczesnym świecie. Starzy ludzie jak niepotrzebne meble, dzieci nie odwiedzają nawet cmentarzy. Nie odbierają prochów swoich zmarłych. I ja wpadłam w ten zaklęty krąg. Widzę swój błąd. I boli to wszystko na tyle mocno, że postanowiłam…

Zamknąć swoją restaurację w dzień świąteczny, gdzie rezerwacje już sprzed wielu miesięcy.

Odmówiłam wszystkie.

Poszukałam wcześniej fundacji zajmującej się starymi ludźmi. Oni mi pomogli, by zaproszenia dotarły do wszystkich.

Na mój koszt.

Sala się wypełniała. Wchodzili powolutku, niektórzy zawstydzeni, skrępowani bardzo. Wciąż podnosili oczy i się dziwili. Jak piękne wnętrze, jakie zapachy. Jak tu elegancko i muzyka na żywo. I że coś takiego na starość się jeszcze przytrafiło, by do najlepszej restauracji ktoś ich zaprosił… tak o… po prostu.

Nie mogłam przestać płakać. I przepraszać głęboko w sercu. A i żal , żal tak bardzo, że tak życie swoje ułożyłam… bo nie wiem, co to być pokochanym i mieć własną rodzinę.

Dzisiaj słynę z karmienia starych, zapomnianych ludzi. Nazywają mnie tu swoją córką. Raz w miesiącu od lat zamknięta uczta na imienne zaproszenia dla starych ludzi, o których nikt nie pamięta.

Ludzie z branży mówią, że jestem stuknięta. Ale to moja najpiękniejsza symfonia.

Gotuję dla nich z najlepszych produktów, wykwintne dania… wszystko mój koszt. Słucham jednym uchem rozmów, czasem zaczyna się ktoś śmiać, chwytają chusteczki, by łzy wzruszeń ocierać. I nigdzie się nie spieszą. Patrzą sobie głęboko w oczy. Poznają swoje historie i to… że nie są, że nie są sami w tłumie ludzi.

I smakuje im bardzo. Mówią, że moja restauracja to ich miejsce, czują się tutaj jak w niebie.

A ja … chociaż tak… próbuję zachować w sercu wspomnienie, moich rodziców, którzy kiedyś tam, w małym domku

zajadali się ze smakiem w niedzielę, tym co przyrządza im córka, ta która złamała im serce.

Napisz do mnie

Jeśli poruszyło Cię spotkanie pod drzewem figowym,
i chciałabyś, lub chciałbyś podzielić się swoją historią